poniedziałek, 21 kwietnia 2014

Epilog. - If I was your boyfriend, I'd never let you go

Hej wszystkim..
Ojejku. No cóż. To już koniec tej historii. Jak na razie nie wiem co powiedzieć ale pewnie zaraz się rozgadam. I tak nikt tego nie czyta więc można mi.
Od razu przepraszam, że tak długo czekaliście. Epilog miał być w połowie marca a to już koniec kwietnia. Nie będę się tłumaczyć tym, że pisałam na telefonie, ani tym, że trudno mi się to wszystko pisało, ani tym, że wena pojawiała się wtedy kiedy nie trzeba. Ale postanowiłam spiąć pośladki i dziś się wyrobiłam. Nie jestem pewna czy jestem z tego zadowolona. Ale epilog zaplanowany był od dwóch lat i jest taki jak chciałam. Tylko nie wiem czy tak dobrze napisany jak chciałam. Wy i tak nie wiecie jak powinien wyglądać więc mam nadzieję, że się spodoba. (Przepraszam za możliwe błędy. Piszę od dziesiątej rano i nie wszystko mogłam wyłapać).
Dwudziestego piątego, czyli już zaraz, minie rok i dziewięć miesięcy od opublikowania pierwszego rozdziału. Kiedy tak czytam to wszystko, te pierwszy rozdziały to śmiać mi się chcę z ich prostoty. W ciągu tego czasu trochę polepszyłam się z pisaniem mam nadzieje. I wiadomo mi, że na epilog czeka sześć osób więc chcę im podziękować za cierpliwość, za to że wytrwali ze mną do końca, że ujęła ich ta historia i że to czytali. Czy jest ktoś jeszcze... nie wiem. Nikt się nie zgłosił, że czeka. Ale jeśli jednak to również dziękuję.
Jest to epilog czyli już koniec i ostatni raz chciałabym Was o coś prosić. Jedyne czego chcę to komentarz. Jeden, jedyny, najzwyklejszy. Nie musicie się rozpisywać. Wystarczy mi zwykła wiadomość, że czytaliście. Niech każdy kto to przeczyta skomentuje. Nawet nie wiecie ile to dla mnie znaczy. I mam nadzieję, że chociaż raz posłuchacie i zrobicie mi małą przyjemność.
Za każdym razem kiedy pisałam Wam rozdział starałam się jak mogłam by był jak najlepszy więc teraz proszę Was o małą przysługę. Wiem, że nie zawsze ma sie chęć komentowania każdego rozdziału, bo ja też tak mam, ale epilog to już chyba można, prawda? Więc bardzo ładnie Was o to proszę. I z góry dziękuję. Będzie mi naprawdę miło.
I to już chyba koniec. Nie wiem co jeszcze powiedzieć. Po prostu dziękuję. Każdemu kto przeczytał tę historię. Widzimy się przy nowym (nareszcie) rozdziale PDC.
      ENJOY!!!







      W pokoju Louisa panował półmrok. Okna były otwarte, by wpuszczały do pomieszczenia choć odrobinę świeżego powietrza (to Jay je uchyliła) ale zasłonięte były roletami. Drzwi były zamknięte na klucz. W pokoju, jeśli dobrze by się skupiło, można było usłyszeć cichy płacz chłopaka, a raczej już mężczyzny. Leżał on skulony na łóżku. Tulił do siebie miękką poduszkę i zaciskając oczy oraz zęby starał się stłumić szloch. Czasami, kiedy w końcu  się uspokoił i policzki były już suche, nagle przypominał sobie o czymś miłym, czego już nie było i ponownie zanosił się płaczem.

      Tym razem tez tak było. Dziś udało mu się przespać całą noc. Kiedy się obudził było już po godzinie dziesiątej. Uśmiechnął się do siebie, gdyż po raz pierwszy od kilku dni czy też tygodni czuł się dobrze. Dłuższy czas nie myśląc o Harrym wziął długi prysznic, włożył na siebie coś czystego i wrócił na łóżko. Chwycił telefon, by napisać do Zayna. Chciał z kimkolwiek o czymkolwiek porozmawiać i Malik wydawał mu się odpowiedni... bo on jako jedyny z trójki jego przyjaciół pewnie już nie spał, mimo że była sobota.  

Odblokował telefon i jego wzrok zatrzymał się na tapecie. Przedstawiała ona Harry'ego. Zdjęcie zostało zrobione w ich domu, w ich wannie a loki chłopaka pokryte były białą pianą. Moment ten został uwieczniony mroźnego wieczoru, w grudni po miłej randce na śniegu. Wtedy zdecydowali się na gorącą kąpiel. Chlapali się pianą, która w jakiś sposób trafiła na włosy Harry'ego i Louis wówczas postanowił zrobić ukochanemu zdjęcie. Automatycznie ustawił je na tapetę, w którą teraz się wpatrywał. 

Harry był piękny. Czekoladowe loki zawsze lśniły. Zielone oczy wiecznie były uśmiechnięte, szczęśliwe mimo sytuacji w jakiej się znajdował. A usta - Louis bez przerwy miał ochotę je całować. Ciało miał opalone naturalnie, umięśnione, wysportowane. Odżywiał się zdrowo i prawidłowo. Zawsze potrafił się ubrać stosownie do sytuacji, chociaż Louis nie cierpiał tych jego sztybletów. Ale uważał, że wygląda w nich idealnie. 

      Tak naprawdę to chyba nie było ani jeden malutkiej rzeczy, której Louis nie lubiłby w Harrym. Bo kochał w nim wszystko. Kiedy tyle co zalety ale wady były dla niego idealne. Mimo, że czepiał się chłopaka o jego dziwactwa jak na przykład uzależnienie od bananów, noszenie tylko i wyłącznie białych stópek z nike, mycie zębów różową szczoteczką i różową pastą, jedzenie chleba z serem i czekoladą czy śpiewanie kiedy szczytował. Innych ludzi mogło by to denerwować, Louisa także ale tak naprawdę to kochał to. Kochał całego Harry'ego. Za to, że po prostu był Harrym. Jego Harrym.    

Teraz, kiedy wpatrywał się w jego zdjęcie na tapecie telefonu, myślał o tym wszystkim. Jaki Harry był. Za co się kochali, o co się kłócili, z jakich okazji uprawiali seks na stole... Kochał to wszystko. Te wszystkie cudowne jak i smutne chwile. Kochał wszystko co było związane z Harrym. I tak cholernie za nim tęsknił. Nikt nie jest w stanie wyobrazić sobie jak mu go brakowało. Jak się czuł budząc się co rano z myślą, że Harry'ego już nie ma, że już go nie pocałuje, nie przytuli, nie powie, że kocha.

      Odłożył telefon, zacisnął powieki i starał się zdusić szloch. I w takiej pozycji trwał do teraz. Ból rozrywał go od środka a on miał ochotę krzyczeć. Ledwo nabierał powietrze do płuc. Harry'ego nie było trzy dni i Louis wciąż nie potrafił sobie z tym poradzić. Nie potrafił normalnie funkcjonować, nic nie jadł, prawie nie spał. Leżał tylko w łóżku i starał się nie płakać. Oczywiście wszyscy się martwili. Mama zabrała go do siebie. Nie wyobrażała sobie, że Louis zostanie w tym pustym i smutnym domu gdzie brakowało Harry'ego. Wiedziała, że jej syn w takim stanie jest zdolny do wszystkiego a nie chciała, by zrobił sobie krzywdę. A Louis wcale nie protestował, by znów zamieszkać z rodziną. 

Ktoś zapukał do drzwi jego pokoju. Ciepły głos kobiety spytał o zgodę, by wejść do pokoju. Louis nie odpowiedział. Nie był w stanie stwierdzić czy nie usłyszał, czy nie chciał usłyszeć, czy może nie potrafił odpowiedzieć gdyż miał zaciśnięte gardło albo może nie chciał odpowiadać. Po prostu. Nie odpowiedział.  

      - Louis? - szepnęła cicho Jay wtykając głowę w szczelinę między drzwiami a framugą. - Mogę wejść? - Louis nie odpowiedział. Kobieta więc weszła cicho do pokoju i zamknęła za sobą drzwi.

      Podeszła do łóżka chłopaka po czym usiadła na nim. Louis zakrywał twarz poduszką i trząsł się lekko. Jay wiedziała co to oznacza. Zrobiło jej się żal syna. Tak długo już płakał. Pewnie sam miał dość. A ją bolało to, że jej syn cierpi. 

      - Kochanie... - westchnęła cicho po czym ułożyła dłoń na jego plecach i zaczęła je lekko pocierać. - Louis, nie płacz, skarbie. To cię wykańcza. 

      Louis zdjął poduszkę z twarzy, powoli podniósł się do pozycji siedzącej i rzucił się mamie w ramiona. Ta automatycznie objęła go mocno. A kiedy Louis zaczął głośno płakać sama myślała, że się rozpłacze. 

      - Shhh... kochanie. Już dobrze. Jestem tu. - mruczała mu do ucha pocieszające słówka i głaskała go po plecach. 

      Przez długi czas panowała między nimi cisza. Kobieta tuliła do siebie syna a on starał się uspokoić. Chciał i jednocześnie nie chciał tej czułości od matki. To było dla niego żenujące; miał dwadzieścia cztery lata, ryczał jak dziecko a Jay jeszcze tuliła go jak malucha. Jednak z drugiej strony byli sami. Więc mógł sobie na to pozwolić. W ramionach mamy czuł się bezpiecznie. 

       - Trzeba się szykować, Lou. - mruknęła lekko odsuwając od siebie chłopaka. 

      - Po co? - zdziwił się Louis. 

      - Jak po co? Dziś jest pogrzeb Harry'ego. Zapomniałeś? 

       Oczy Louisa zaszkliły się. Kobieta powiedziała to z takim spokojem, jakby to było nic wielkiego, że jego mąż zostanie zakopany dwa metry pod ziemią. Ale raczej to mu się wydawało. Jednak na samą myśl o tym co sie stanie miał ochotę krzyczeć. Z całych sił starał się uspokoić. Nie wyobrażał sobie, że pójdzie tam i będzie na to wszystko patrzeć. 

      - Nie idę. - odpowiedział twardo zaciskając oczy po czym odsunął się od matki. 

      - Jak to nie idziesz? Kochanie, to pogrzeb Harry'ego. Nie możesz nie iść. Jak ty to sobie wyobrażasz? - oburzył się Jay. 

       - Po prostu, do cholery, nie idę. Nie mam zamiaru na to patrzeć. Rozumiesz? - Louis syknął przez zęby, na jednym wdechu.   

      - Louis, co ty wygadujesz? - Joanna wstała z łóżka i spojrzała z góry na syna. Nie mogła pojąć tego, że Louis nie chce iść na pogrzeb. 

      - Nigdzie nie idę! - krzyknął a kobietę zamurowało. Patrzyła na niego zszokowana kiedy on starał się unormować oddech. W momencie do pokoju wszedł Mark. 

      - Co się dzieje? Louis, czemu krzyczysz? - mężczyzna przyglądał się synowi. 
  
      - Nie chce iść na pogrzeb. - odpowiedziała Jay. Spojrzała na męża zaszklonymi oczyma po czym wyszła z pokoju na trzęsących się nogach. Louis natomiast spuścił wzrok.

      Mark westchnął głośno. Wrócił się, by przymknąć drzwi po czym podszedł do łóżka Louisa, na którym usiadł. Wlepił wzrok w swoje dłonie i chwilę się zastanawiał zanim odezwał się do syna. Uniósł głowę, by na niego spojrzeć. Louis owijał ramiona wokół swoich nóg, na kolanach miał ułożoną głowę i wpatrywał się w nicość.

      - Lou... - zaczął cicho. - Jesteś pewien? To ostatnia szansa, żeby... - mężczyzna urwał szukając słów.

      - Żeby...? - ponaglił go Louis.

      - Żeby... pożegnać się, z Harrym. - powiedział cicho nie patrząc na syna.

      - Ale ja nie chcę się z nim żegnać, nie rozumiesz? - szatyn załkał. Pierwsza łza spłynęła po jego policzku, którą szybko otarł. Był słaby i wstydził się tego. - Nikt mnie nie rozumie... nie chcę się z nim żegnać... - objął się mocno ramionami i starał się stłumić płacz, w środku krzyczał.

      - Louis. - westchnął Mark po czym przysunął się do syna i wziął go w swoje ramiona. Nie mógł znieść tego widoku, widoku cierpiącego dziecka. - Nie płacz. Ja cię rozumiem. - Louis objął szyję ojca ramionami i tym razem jemu zaczął się wypłakiwać.

      - Nie chcę na to patrzeć... jak go zakopują... - załkał szatyn chowając twarz w zagłębieniu szyi ojca.

      - Dobrze. Rozumiem. Wiem, Louis, wiem. Nie musisz iść.


                                                                                               ||IIWYB||

    
      W domu było cicho. Bardzo cicho. Nikogo nie było. Wszyscy poszli pożegnać Harry'ego. Tylko nie on. Leżał zwinięty na łóżku jak zaledwie dwie godziny temu zanim Jay weszła do jego pokoju. Płakał chyba nawet bardziej. Nie potrafił złapać oddechu, całe jego ciało się trzęsło, nie potrafił powstrzymać łez. Nie potrafił skupić się na jednej myśli, nawet nie był pewien czy w ogóle myślał. W tej chwili nie był pewien niczego prócz jednego - że cierpiał, niesamowicie cierpiał.

      Na zewnątrz padało, jak to w Londynie. Jednak bliscy Harry'ego myśleli inaczej. Kiedy w kościele trwała msza a deszcz zaczął padać nagle wszyscy umilkli. Umilkł pastor ze swoją przemową, ucichły modlitwy ludzi, płacze, szepty. Nastała niesamowita cisza i dało się słyszeć tylko padający deszcz. Harry płacze. - pomyślała Anne. Razem z nami.

      Kiedy Louis usłyszał krople stukające w okno jego pokoju momentalnie uspokoił się. Przestał płakać i w końcu wziął porządny oddech. Przeniósł się do pozycji siedzącej po czym przetarł rękawami mokre policzki i pociągnął nosem. Przesunął się na łóżku pod okno a następnie usiadł na parapecie. Oparł czoło o zimną szybę i przymknął oczy. Nie wiadomo skąd na jego ustach pojawił się uśmiech. Czuł jego obecność. Czuł jakby Harry był tu obok niego. Jakby trzymał go za dłoń i prosił, żeby Louis nie płakał. 

      - Przepraszam. - westchnął powstrzymując drżenie brody. - Po prostu... brakuje mi ciebie. Nawet nie wiesz jak bardzo. - jego głos dziwnie drżał a on wyłamywał sobie palce z rąk. - Hazz, minęły już cztery dni od kiedy ciebie nie ma a ja od tego czasu nie wyszedłem z pokoju. Nie daje sobie rady bez ciebie. Wiem, że ci obiecałem, że będę silny ale jest mi tak ciężko. Nie złość się, proszę. Staram się jak mogę ale jest mi ciężko. I przepraszam jeśli któregoś dnia się poddam. Ale ja po prostu nie umiem żyć bez ciebie... - jęknął żałośnie i zsunął się z parapetu na łóżko. Ponownie zwinął się w kłębek. - Kocham cię, Harry i mam nadzieję, że ty też nadal mnie kochasz. Przepraszam. - wyszeptał ostatnie słowo po czym przymknął oczy i zasnął. 

      W tym samym czasie ludzie wyszli z kościoła i ruszyli na cmentarz. Anne płakała, Gemma nie była obecna. Zresztą jak każdy - każdy był pogrążony w swoim świecie. Nawet mały Larry siedział cichutko w ramionach taty. Wszyscy opłakiwali Harry'ego. A Louis w tej chwili spotykał się z nim w śnie. W końcu mógł go przytulić. 

                       
                                                                                                  ||IIWYB||

      Louis spał, do czasu, aż jego mama zapukała do pokoju budząc go. Niechętnie uniósł powieki i przeniósł się do pozycji siedzącej. Jay usiadła obok niego i spojrzała na niego smutno. Oczy Louisa były czerwone i spuchnięte od płaczu. Zrobiło jej się żal syna i szybko zgarnęła go w ramiona. Louis jęknął cicho niezadowolony na ten gest ale szybko go odwzajemnił. Było mu przyjemnie kiedy mama tuliła go do swojej piersi. Przymknął oczy po czym objął Jay ramionami i oddał się tej chwili. Kobieta ucałowała go we włosy i zaraz odsunęła na odległość zgiętych ramion. Spojrzała na niego współczująco.

      - Jak się czujesz, kochanie? - spytała przeczesując jego roztrzepane włosy. 

      - Jakoś. - mruknął po czym spojrzał na zegarek elektroniczny. Było po godzinie osiemnastej. Długo ich nie było, pomyślał. 

      - Dobrze. To znaczy... nie dobrze. To znaczy... - Jay plątała się w słowach po czym westchnęła i sięgnęła do torebki. Wyjęła z niej białą kopertę i podała synowi. 

      - Co to? - spytał przyjmując papier. 

      - Od Anne... to znaczy... od Harry'ego. Kazał przekazać tobie. - uśmiechnęła się do Louisa po czym nachyliła się w jego stronę i złożyła buziaka na jego gorącym policzku. Chłopak nawet nie zdążył jej się dobrze przyjrzeć, bo wszystkie jego siostry weszły do jego pokoju bez zaproszenia. Szybko odłożył kopertę na szafkę nocną a cała czwórka rzuciła się na zdezorientowanego brata. Zacisnęły swoje ramiona na jego ciele Louis mógł usłyszeć jedynie ich ciche pochlipywanie.  Nie miał pojęcia co się dzieje, jak się zachować. Pozwolił więc dziewczynkom jeszcze bardziej wtulić się w niego. Obejmowały go ciasno ramionami a on starał się je uspokoić. Nie chciał, by płakały. A w tym czasie Jay po cichu wymknęła się z pokoju. 

      - Co się dzieje? - spytał w końcu, najdelikatniej jak tylko umiał. 

      Po dłuższej chwili odezwała się trzynastoletnia Daisy: - Nie ma Harry'ego. - załkała cicho a reszta jeszcze mocniej wtuliła się w niego. 

      Louis poczuł jak jego oczy zachodzą łzami. Dziewczynki były tego świadome, że Harry odszedł. A on, mimo, że minęły trzy dni nie był tego świadomy. Odczuwał brak Harry'ego, oczywiście, ale nadal nie potrafił przyjąć do wiadomości, że jego mąż po prostu umarł, już go nie ma i nigdy nie będzie. Już nigdy nie zobaczy go żywego. 

      Jednak zacisnął oczy i nie pozwolił wypłynąć łzom. Teraz, jak nigdy czuł, że musi być silny. Dla swoich sióstr. Chociaż doskonale wiedział, że jest słaby. Ale teraz nie mógł tego okazać, przynajmniej nie w tej chwili. W końcu był starszym bratem, musiał być dla nich wzorem czy podporą. A one teraz tego potrzebowały. 

      Sięgnął dłonią do miękkich blond włosów dziewiętnastoletniej Lottie po czym ucałował ją we włosy. Warga mu drżała niebezpiecznie więc postanowił coś powiedzieć. 

      - Hej, dziewczyny. Nie płaczemy. - powiedział z uśmiechem wyrywając się z uścisku czterech sióstr. 

      - Ty cały czas płaczesz. - zauważyła Fizzy. Louis spiął się ale nie dawał poznać tego po sobie. Uśmiech na chwilę znikł z jego twarzy ale zaraz ponownie go przywołał. Tylko jedna osoba mogła zauważyć, że udaje. 

     - No tak. Ale już nie płacze. Nie widać? - Wyszczerzył się do siostry a reszta zachichotała cicho. - Więc wy też już nie płaczcie. - poprosił szczerze po czym przyciągnął na kolana Pheobe.  

      - Czemu już nie płaczesz? - zdziwiła się dziewczynka spoglądając na niego z dołu. 

      - A to źle? - zrobił duże oczy udając oburzenie. Bliźniaczki znów się krótko zaśmiały.

      - Nie, to dobrze. - uśmiechnęła się Pheobe kręcąc głową. - Ale płakałeś przez ostatnie trzy dni. A teraz się uśmiechasz... Dlaczego?  

      - Rozmawiałem z Harrym. - odparł poważnie przeczesując blond grzywkę siostry siedzącej na jego kolanach.  

      - Jak to? - zdziwiła się Fizzy, nie rozumiała brata. 

      - Kiedy wy byłyście... - urwał szukając odpowiedniego stwierdzenia. - w kościele, ja, fakt, siedziałem tu i płakałem. Aż w końcu usnąłem. I przyśnił mi się Harry. Rozmawiałem z nim. - uśmiechnął się do siebie.  

      - Louis, co ty wygadujesz? - obok chłopaka usiadła Lottie i chwyciła go za ramię. Pozostała dwójka siedziała na przeciwko nich.

      - Rozmawiałem z Harrym. Naprawdę. Odwiedził mnie we śnie. Rozmawialiśmy. - uśmiech nie schodził mu z twarzy. 

      - I co ci powiedział? - zaciekawiła się Daisy. 

      - Że jest mu smutno kiedy patrzy na mnie płaczącego. Że wtedy czuje się okropnie i jest mu źle, bo nie może mi pomóc, nie może mnie wtedy przytulić... - oczy Louisa ponownie zaszły łzami. - I poprosił, żebym już więcej nie płakał, bo nie może mnie wtedy pocieszyć. 

      - A ty co mu odpowiedziałeś? - spytała Fizzy. 

       - Że się postaram, dla niego. - uśmiechnął się a siostry poszły w jego ślady. - I teraz ja proszę was żebyście nie płakały. Bo Harry'emu pewnie jest smutno... 

      - Louis... - westchnęła Lottie a Louis obrócił się w jej stronę, by spojrzeć na nią. Patrzyli sobie w oczy i chłopak widział w tych siostry, że mu nie wierzy ale też bardzo współczuje. 

      - Proszę. - szepnął jakby tylko do blondynki. Ona przymknęła oczy i kiwnęła lekko głową po czym uśmiechnęła się delikatnie a Louis zrobił to samo.  

                                                                                                       ||IIWYB|| 

      - Louis, zjadłbyś coś w końcu. - powiedziała ciepło Jay kiedy wszyscy całą siódemką siedzieli w pokoju Louisa i rozmawiali grając w karty. Wszyscy chcieli pocieszyć chłopaka, nikt nie chciał by był smutny i płakał. 

      - Nie jestem głodny. - jęknął odkładając swoją talię kart. 

      - Lou... nic nie jesz. Chociaż kromkę zjedz. - prosiła błagająco Jay.

      - No właśnie, Louis. Zjedz chociaż trochę. - poprosiła Pheobe uśmiechając się lekko do brata. 

      - Dobra, może coś wcisnę. - zgodził się Louis bez żadnych oporów. Sam nie wiedział czy chciał sprawić przyjemność bliskim czy faktycznie był głodny. 

      Mama przygotowała mu dwa tosty i nie tylko jemu. Żeby było mu raźniej siostry razem z nim pałaszowały kolację. Panowała między nimi przyjemna cisza. A Louis, aż wstyd się przyznać, czekał aż to wszystko się skończy. Chciał już zostać sam mimo tej miłej atmosfery.  Przez pewien czas, kiedy rozmawiał z siostrami o Harrym, było mu naprawdę lepiej. Ale już później musiał udawać uśmiech i cały ten dobry humor, którego nie miał. Jednak pocieszał go fakt, że u wszystkich, w ich oczach, widział smutek. Czyli nie tylko on... 

      Został sam po godzinie dwudziestej. Kiedy drzwi jego pokoju się zamknęły za całą szóstką odetchnął głęboko i rzucił się na łóżko. Louis naprawdę doceniał to, że miał ich przy sobie, że chcieli pomóc, wesprzeć. Ale teraz potrzebował tylko samotności. Chciał pobyć sam ze sobą i Harrym w swojej głowie. Miał ochotę z nim porozmawiać. Tylko nie wiedział o czym, jak zacząć rozmowę. Westchnął więc i przeniósł się do pozycji siedzącej. Rozejrzał się po pokoju jakby czegoś szukał i jego wzrok zatrzymał się na białej kopercie na jego stoliku nocnym. Nie myśląc ani chwili dłużej sięgnął po nią. Usadowił się wygodnie pod ścianą i wyjął z koperty kartkę w kratkę po czym zaczął czytać. 

      Piosenka dla mojego kochanego Louisa - było napisane na początku jako wprowadzenie. 

       Cześć, kochanie - na to zdanie usta Louisa wygięły się w lekkim uśmiechu. - Skoro to czytasz to pewnie już mnie nie ma. Chcę Cię za to przeprosić, że nie ma mnie obok Ciebie a pewnie bardzo mnie potrzebujesz. Chciałbym Cię teraz przytulić, wiesz? I powiedzieć Ci jak bardzo Cię kocham. Ale już nie mogę i to mnie bardzo boli. Wiedz jednak, że mimo, iż nie ma mnie obok Ciebie to... przyłóż swoją dłoń w miejsce gdzie masz serce - i Louis tak zrobił a jego oczy zaszkliły się. - Już? Okej. To widzisz... jestem właśnie tam kochanie. Zawsze tam będę...- Louis zacisnął powieki a po jego policzku spłynęła łza. - Nie płacz, Louis. Posłuchaj co mam Ci jeszcze do powiedzenia. Pamiętasz ten dzień, kiedy nocą, pięć lat temu, zabrałeś mnie na London Eye? Wtedy dałem Ci mój wisiorek od dziadka. - chłopak sięgnął do szyi po czym ujął w dwa palce srebrne serduszko z wygrawerowaną literką 'H' a to dlatego, że Harry ma imię po dziadku. - Tamtego dnia wpadłem na pomysł, by napisać dla Ciebie piosenkę. I od tamtej pory ją pisałem. Postanowiłem sobie, że będzie miała 365 słów. Troszkę mi nie wyszło bo zabrakło dziesięciu. Więc teraz proszę Cię, abyś ją dokończył. To będzie nasza wspólna piosenka. Chociaż nie wiem czy bez melodii to jest piosenka. Więc może wiersz? Tak, niech to będzie nasz wspólny wiersz. O nas. Dokończ go. I pamiętaj, że kocham Cię najmocniej na świecie. 
Na zawsze Twój, 
Harry.  

      Louis odłożył kartkę nie będąc w stanie czytać dalej. Łzy kompletnie zasłoniły mu widok. Sięgnął więc dłońmi do oczy i przetarł je mocno. Nie wiedział co się z nim dzieje. Po tym krótkim liście od Harry'ego cały był roztrzęsiony. Rzucił się na łóżko twarzą w poduszki i po prostu zaczął krzyczeć. Miał już dość. Chciał w jakiś sposób dać upust emocjom. Krzyczał dłuższą chwilę po czym gwałtownie zerwał się z łóżka i wpadł do swojej łazienki mocno zatrzaskując drzwi. Zdarł z siebie ubrania i w tym czasie odkręcił ciepłą wodę pod prysznicem. W ogóle nie zastanawiając się nad tym co robi sięgnął do szafki nad zlewem i wyjął to czego chyba nigdy nie trzymał w dłoni. Ostre i zimne narzędzie wręcz paliło go w dłoń ale nie przejął się tym. Wszedł do kabiny a kiedy ciepła woda zetknęła się z jego skórą odetchnął głośno. Trochę go uspokoiła. Jednak nie odebrała mu chęci do tego co tak bardzo chciał zrobić. 

      Usiadł opierając się o ścianę kabiny i przyjrzał się ostrzu. Był ciekaw czy to zadziała. Ludzie mówią, że tak. Mówią, że ból fizyczny przejmuje ból psychiczny. I już nie myślisz o tym co boli twoje serce tylko o tych ranach. Wtedy tylko one bolą. Ludzie tak mówią a Louis chciał spróbować. Wyciągnął więc lewą dłoń przed siebie i oparł zewnętrzną stroną o kolano. W prawej dłoni trzymał żyletkę i chwilę przypatrywał się jej jakby jeszcze się wahał. Potrząsnął głową po czym przyłożył ostrze do delikatnej skóry. Nacisnął lekko i przeciągnął do środka. Na jego twarzy pojawił się delikatny grymas ale nie bolało za bardzo. Westchnął ponownie nieco zdenerwowany. Krwi nie było jeszcze widać, pojawiło się jedynie małe zaczerwienienie więc stwierdził, że zrobił to za lekko. 

      Po chwili podjął drugą próbę. Tym razem mocniej docisnął żyletkę do skóry i szybkim ruchem przesunął ją do wewnątrz. W momencie z jego ust wydobył się cichy jęk a na nadgarstku pojawiła się szkarłatna krew. Nawet nie zauważył kiedy strużką spływała w dół jego dłoni. Jego oczy zaszkliły się i zaraz zaczął płakać. Zrobił kolejne nacięcie i kolejne a krew płynęła w dół jego dłoni. Nie miał już siły. Nie miał siły, by zatamować krwotok. W tej chwili miał tylko ochotę płakać. 

      Rzucił żyletkę przed siebie i opadł na kolana. Ledwo podniósł dłonie do twarzy po czym zakrył ją i wybuchł płaczem. Miał już dość, naprawdę. Wcale nie zapomniał. Serce wciąż go bolało. Tak samo jak nadgarstek. A w duchu modlił się, by to był już koniec. Chciał umrzeć.


      Nie był pewny ile dokładnie spędził czasu pod prysznicem. Woda była już lodowata a krew dawno przestała płynąć. Nie płakał już ale wciąż w tej samej pozycji myślał. Czekał na śmierć, która nie nadeszła. Najwyraźniej cięcia były za płytkie. Nie udało się. Był na siebie wściekły. Miał ochotę dać sobie w twarz. Jednak kiedy spróbował usiąść całe jego ciało odmówiło posłuszeństwa. Nie mógł się ruszyć, nie potrafił. 

      Spróbował ponownie i ostatkiem sił udało mu się wyprostować nogi i oprzeć plecy o ścianę prysznica. Dopiero teraz poczuł jak zimna była woda, która wciąż spływała po jego ciele. Momentalnie zrobiło mu się okropnie zimno. Objął się ramionami a zęby zaczęły stukać o siebie. Wstał gwałtownie z podłogi i wyszedł z kabiny. Ulżyło mu, bo tu było o wiele cieplej. Sięgnął do ręcznika wiszącego na kaloryferze i opatulił się nim szczelnie. Przymknął oczy i pozwolił sobie się uspokoić. 

      Kiedy czuł, że jest gotowy powolnymi krokami skierował się do wyjścia z łazienki. Równie wolno i spokojnie usiadł na łóżku. Ostrożnie wyjął lewą dłoń spod puchatego ręcznika i przyjrzał się nadgarstkowi. W sześciu miejscach jego skóra była rozcięta, skrzywił się na ten widok. Musiał to jakoś opatrzyć. Zrzucił więc z siebie ręcznik i mimo, że nadal czuł nieprzyjemny chłód podszedł do szafy z ubraniami. Wyjął ciepły sweter i miękkie spodnie dresowe. Nie zakładając na siebie bielizny wciągnął wcześniej przygotowane ubrania po czym wrócił do łazienki. Tam przemył rany wodą utlenioną i owinął nadgarstek bandażem. 

      Po chwili leżał już skulony na łóżku pod pierzyną. Przymknął oczy i wrócił myślami do Harry'ego. Automatycznie uśmiech pojawił się na jego ustach. Jednak musiał przyznać, że to co niedawno zrobił pomogło mu. Był już spokojny i nie miał ochoty płakać. Czuł się o wiele lepiej. Nawet nie zauważył kiedy zasnął a w snach pojawił się jego mąż. 

                                                                                             ||IIWYB||

      Obudził się z zatkanym nosem i spuchniętymi oczami. Już wczoraj wiedział, że tak będzie. Było mu zimno a kiedy przyłożył dłoń do czoła okazało się, że jest okropnie gorące. I wszystko już było jasne, był przeziębiony.

      Niespodziewanie kichnął unosząc się do góry po czym znów opadł na poduszki i jęknął zmarnowany. Już miał tego dość. Nie miał ochoty być chorym, szczerze to nienawidził tego. Jak dobrze pójdzie to będzie chory najwyżej tydzień a jeśli źle to... aż strach pomyśleć. Louis od zawsze miał problemy ze zdrowiem. Często chorował i często trafiał do szpitala. Tego dnia również chorował i miał ogromną nadzieję, że w szpitalu się znajdzie. 

     Przetarł zatkany nos wierzchem dłoni i odetchnął głęboko, a przynajmniej się starał. Jakoś nie przepadał za oddychaniem przez buzie. Już sobie wyobrażał jak to wspaniale będzie mieć suchy i sztywny język. Automatycznie zachciało mu się pić (teraz to będzie musiał pić co chwilę) więc wstał z wygodnego łóżka i skierował swoje kroki do łazienki. Kiedy wszedł pierwszym co zobaczył był prysznic i wszystko co działo się wczoraj wróciło do jego umysłu. Instynktownie spojrzał na lewy nadgarstek. Kropelki krwi były widoczne przez materiał bandaża ale Louis nie miał ochoty zmieniać opatrunku. Nie chciał w ogóle myśleć, że to zrobił. Brzydził się sobą i tymi ranami. Postanowił, że będzie to po prostu ignorować. Będzie nosił długie rękawy, nie będzie patrzył w to miejsce i po prostu zapomni. Harry na pewno byłby zawiedziony jego postępowaniem.

      Nie chciał dłużej o tym myśleć więc szybko podszedł do umywalki. Odkręcił ciepłą wodę i przemył nią twarz po czym przekręcił kran na wodę zimną i upił jej trochę. Po omacku sięgnął po biały ręcznik na wieszaczku przy lustrze i przetarł nim dokładnie twarz. Dopiero spojrzał w lustro, by się sobie przyjrzeć. Wyglądał okropnie. Cała twarz była spuchnięta i czerwona tak jak oczy. Nie był do końca pewien czy to bardziej przez wczorajsze płakanie czy przeziębienie. Nie chciał dłużej o tym myśleć więc wrócił do łóżka i zakopał się pod chłodną pierzynę. Spojrzał jeszcze na zegarek; była godzina siódma siedem, po czym znów zasnął. Ten dzień zapowiadał się okropnie.

      Koło godziny jedenastej, kiedy dziewczynki zjadły śniadanie a Fizzy wraz z tatą poszli na grób Harry'ego zmartwiona Jay skierowała się do pokoju syna. O tej porze, od kiedy Harry'ego nie ma, Louis schodził już na herbatę ale tym razem się to nie stało. Normalne więc, iż jego rodzicielka zmartwiła się tym zważając na to co teraz się dzieje w jego świecie. Zapukała cicho do jego pokoju a kiedy nikt jej nie odpowiedział pozwoliła sobie na wejście do środka. Ujrzała jedynie głowę swojego syna wystającą spod ciepłej pierzyny. Włosy miał porozrzucane na poduszce i na pierwszy rzut oka wyglądał jakby smacznie spał. Jednak kiedy kobieta usiadła na brzegu jego posłania zauważyła podpuchnięte oczy i zarumienioną twarz. Instynktownie przyłożyła dłoń do jego czoła - było gorące. Westchnęła zmarnowana i pokręciła głową. Było jej okropnie żal Louisa. Już teraz miał dość problemów a choroba wcale nie była mu do tego potrzebna. Jeszcze tego brakowało, by w szpitalu się znalazł.

      Objęła sobie za cel szybkie wykurowanie swojego chłopca i wręcz w podskokach wróciła do kuchni, by przygotować mu czarną herbatę z konfiturami z malin. To zawsze choć trochę mu pomagało. Kubek pełen zdrowotnej cieczy postawiła na plastikowej, czerwonej tacy. Obok niej pojawiły się zaraz paczka chusteczek i zimny okład. Z takim zestawem powoli wróciła do pokoju syna. Ponownie usiadła  na brzegu jego łóżka po czym schyliła się, by złożyć mokry pocałunek na rozpalonym czole Louisa.

      - Mamo. - jęknął niezadowolony chłopak. Jay zachichotała cicho a on przekręcił się na plecy. - Jestem chory. - mruknął kiedy kobieta przeczesała palcami jego spoconą grzywkę.

      - Wiem, skarbie. Dlatego mam dla ciebie to. - odchyliła się od niego, by mógł się lekko unieść i zobaczyć tacę na kolanach rodzicielki. Opadł z powrotem na poduszki i uśmiechnął się do kobiety. Był jej wdzięczny za to, że tak o niego dba.

      - No już, wstawaj i wypij herbatkę. Jest taka jaką lubisz. - zachęciła go ciepłym uśmiechem i nie potrafił odmówić. Usadowił się wygodnie pod ścianą po czym wziął od matki ciepły kubek i upił łyk napoju. Na jego usta wkradł się błogi uśmiech i zaraz wypił herbatę do połowy. - Smakuje?

      - Tak, jest pyszna. Dziękuję.

      Jay siedziała z nim do póki nie wypił wszystkiego. Kiedy skończył podała mu chusteczki, by mógł przeczyścić nos. Następnie Louis znów ułożył się wygodnie w swoich pieleszach a mama położyła mu na czoło mokrą chusteczkę, która miała obniżyć jego temperaturę. Przymknął oczy kiedy powoli okropny ból głowy zaczął mijać. Johannah, od kiedy Louis był małym chłopcem stosowała na nim te metody kiedy był chory i to zawsze pomagało. Teraz też herbata z konfiturami i zimny okład dawały efekty.

      - Mogę już iść spać? - mruknął kiedy Jay od dłuższej chwili wpatrywała się w przysypiającego syna. Na to pytanie zaśmiała się krótko i znów ucałowała go w czoło.

      - Oczywiście, kochanie. - uśmiechnęła się do niego po czym jeszcze poprawiła mu kołdrę i wyszła po cichu z jego pokoju. A Louis zaraz zasnął.

      Louis miał lekki sen więc kiedy po dwóch godzinach spokoju ktoś zapukał do niego od razu się wybudził. Jeśli to mama to zrozumie ale jeśli ktoś inny to będzie na nią zły, że pozwoliła komukolwiek do niego wejść. Przekręcił się na lewą stronę zakopując się pod ciepłą kołdrą po sam czubek głowy mając nadzieję, że nieproszony gość da mu spokój. Drzwi po chwili otworzyły się skrzypiąc nieco na co chłopak się skrzywił. Kiedy był chory to tak jakby miała kaca i każdy, nawet najmniejszy dźwięk doprowadzał go do szału, mimo że ból głowy już dawno minął.
   

      - Louis? - szepnął cichy, dziewczęcy głosik. Od razu poznał, że to Fizzy. Dziewczyna usiadła, tak jak jego mama, na brzegu łóżka i sięgnęła do jego włosów. - Obudź się. - poprosiła drżącym głosem. Louis jęknął w duchu i postanowił uchylić powieki. Był starszym bratem i musiał jakoś zaradzić, bo przecież nie chciał, by jego młodsza siostrzyczka płakała. Nawet jeśli był chory.

      - Co się stało? - spytał kiedy przeniósł się do pozycji siedzącej. Fizzy od razu rzuciła mu się w ramiona więc objął ją delikatnie a kiedy się rozpłakała zaczął delikatnie pocierać jej plecki. - Co się stało? - spytał ponownie, gdyż odpowiedzi nie dostał.

      - Byłam u Harry'ego. - chlipnęła. Louis poczuł jak jego oczy niekontrolowanie zachodzą łzami. Nie chciał znowu płakać. I nie dlatego, że siostra była obok tylko miał już serdecznie dość ciągłego ryczenia. Harry'emu się to nie podobało więc starał się być silny. Ale wystarczyło tylko, że ktoś mu przypomniał... Był zły na Lottie. Nie chciał jej pocieszać. Chciał ją teraz wyrzucić za drzwi ale wiedział, że to było nieodpowiednie. Nie wiedział jak w tej chwili miał się zachować. Chciał tylko położyć się i płakać.

      - Kiedy do niego pójdziesz? - spytała odsuwając się od niego. Spojrzał na jej zapłakaną twarz i zrobiło mu się szkoda siostry jednak wciąż był zły. Nie chciał rozmawiać o Harrym.

      - Fizzy, jestem chory. Źle się czuję. Możesz iść do mamy? - poprosił najspokojniej jak tylko umiał.

      - Ale...

      - Fizzy, proszę cię. Zaraz głowa mi eksploduje... - tym razem jego ton głosu był stanowczy i bardziej groźny.

      - Okej... - westchnęła dziewczyna po czym wstała z łóżka. Jeszcze przed wyjściem ucałowała go w policzek i po chwili zniknęła za drzwiami.

      W porządku. Było mu szkoda siostry. Ale ona też mogłaby go zrozumieć. Był chory, czuł się okropnie. Mężczyzna, którego kochał nad życie umarł i został pochowany a ona chciała, żeby to jeszcze ją pocieszano. Przecież to był jakiś absurd! Czemu nikt nie mógł go zrozumieć? Jedyne czego teraz chciał to umrzeć i być już przy Harrym a oni wszyscy wymagali od niego, żeby się uśmiechał. To niedorzeczne...

      Pokręcił głową sam do siebie i opadł na poduszki. Przymknął oczy próbując powstrzymać łzy i zacisnął usta, by dolna warga mu nie drżała. Zakrył się kołdrą pod szyję i powstrzymując łzy postarał się zasnąć. Jednak kiedy kichnął niespodziewanie poczuł się taki beznadziejny i bezsilny, że po prostu się rozryczał. Przykrył twarz poduszką i zaczął krzyczeć. To nie było nic szczególnego, po prostu krzyk. Bardzo głośny krzyk, jednak stłumiony przez miękki materiał poduszki. Za chwilę wziął głębszy oddech i znów zaczął krzyczeć. I tak do skutku, aż się uspokoił i w końcu zasnął.

       Przebudził się kiedy za oknem zrobiło się już trochę ciemniej. Było coś koło godziny szesnastej a Louis czuł się już o wiele lepiej. Tylko połowa nosa była zatkana, głowa go nie bolała a gorączka ustąpiła. Miał nadzieję, że to już koniec, że przeziębienie minęło. Ale jeszcze na wszelki wypadek postanowił wypić mamusiową herbatę z konfiturami. Zszedł więc do kuchni, tak cicho, by nikt go nie zauważył. Nadal nie miał ochoty na towarzystwo kogokolwiek więc kiedy wszedł do kuchni a przy stole siedziały bliźniaczki, tata i mama chciał po prostu się obrócić i wrócić do swojego łóżka. I właśnie tak zrobił jednak Jay zatrzymała go zmartwionym głosem.

       - Louis? Może zjesz coś, skarbie?

       - Nie mam ochoty, mamo. Dziękuję. - odpowiedział nie odwracając się do niej. Już miał zrobić kolejny krok w stronę schodów kiedy kobieta złapała go za ramię.

       - Jak się czujesz? - przyłożyła dłoń do jego czoła. - Już nie masz gorączki. - uśmiechnęła się. - Boli cię coś? - na to pytanie pokręcił głową. - Jak się czujesz? - wypytywała dalej a Louis chciał krzyknąć jej w twarz, żeby dała mu spokój. Jednak to była jego mama, nie siostra i powstrzymywał się.

      - Dobrze. - mruknął oschle.

      - Kochanie... - Jay przyjrzała mu się z troską a on uciekał wzrokiem ale nic na to nie powiedziała. - Zjadłbyś coś, przygotuję ci coś lekkiego. - powiedziała spokojnie jakby prosząc go o to. Louis mógł zobaczyć w jej oczach żal ale nie chciał na to patrzeć. W tej chwili nienawidził siebie za...

      - Wychodzę. - wyrwał się z uścisku mamy i ruszył w kierunku korytarza. Tam założył Vansy na bose stopy i już wciągał kurtkę na ramiona kiedy obok pojawiła się Johannah.

      - Lou, gdzie idziesz? - przyglądała mu się zmartwiona kiedy on w pośpiechu się ubierał.

      - Do Harry'ego. Chyba mi wolno... - wyprostował się i spojrzał na matkę mrużąc oczy.

      - Tak, oczywiście. Tylko... jesteś chory, kochanie.

      - Już czuję się lepiej. - sięgnął do klamki po czym otworzył drzwi. - Pa, mamo. - powiedział cicho i wyszedł. Zamknął za sobą drzwi a po jego policzkach spłynęły łzy. Nienawidził siebie w tej chwili.

      Naciągnął na głowę kaptur, przetarł twarz dłońmi po czym wcisnął je do kieszeni dresów i ruszył przed siebie. Wiedział na jakim cmentarzu Harry był pochowany więc nie miał problemu z drogą. W Londynie było kilka a może i kilkanaście takich miejsc a on nie miał przy sobie telefonu ani portfela. A nawet jeśli to nie odważyłby się zadzwonić do mamy i spytać. Na szczęście wiedział gdzie iść i po dwudziestu trzech minutach przekroczył bramę londyńskiego cmentarza.

      Nagle zrobiło mu się zimno. Czuł się nieswojo w tym miejscu. Cmentarz był naprawdę duży a on musiał znaleźć jedną osobę. Był pewien, że to mu trochę zajmie. Szukał po świeżych grobach, takich gdzie jeszcze nie było nagrobka. Był przekonany, że znalezienie Harry'ego zajęło mu jakieś pół godziny. Stał przed kupką piasku pokrytą wieńcami i zniczami. Czuł jak serce mu przyspiesza. Wystarczyło, że spojrzał na wstęgę z napisem kochanemu mężowi - Louis a po jego policzkach, aż na szyję spłynęły słone krople. Stał tak dłuższą chwilę w bez ruchu. Nadal nie potrafił przyswoić do siebie myśli gdzie właśnie jest i na co patrzy. Czuł się jakby to był jakiś cholerny koszmar.

      W końcu odważył się zrobić kilka kroków. Ukląkł na mokrej ziemi i drżącą dłonią odchylił z krzyża mały wieniec, by przeczytać z tabliczki: 


                                                                       Pamięć jest droższa od słów. 

                                                                       Rozłąka jest naszym losem. 
                                                                       Spotkanie naszą nadzieją.
                                                                       Harry Styles
                                                                       01.02.1994                                                                                                                                                                                                 12.10.2017
                                                                       Śpij Aniołku...      



      Louis wziął drżący oddech, by po chwili móc ponownie się rozpłakać. Zakrył twarz dłońmi i skulił się w sobie. W momencie poczuł coś mokrego na karku. To był deszcz, rozpadało się. A Louis był pewny, że to Harry płacze razem z nim. Wymamrotał ciche przepraszam po czym wstał i ruszył kierunku wyjścia. Po chwili zaczął biec ile sił w nogach. Miał ochotę się zatrzymać i krzyczeć ale nie mógł sobie na to pozwolić. Biegł przez ulice Londynu. Ludzie przypatrywali mu się, inni zszokowani, inni ze współczuciem a jeszcze inni z pogardą. Nie obchodziło go to i po prostu biegł dalej. Chciał jak najszybciej znaleźć się w swoim łóżku. A deszcz nadal padał.



      Kiedy w końcu dotarł do domu wpadł do niego niczym burza i trzasnął drzwiami. Zrzucał z siebie bluzę i buty kiedy w korytarzu pojawiła się jego mama.

      - Boże. Louis, kochanie, co się stało? - podeszła do niego przestraszona i chciała go zgarnąć w swoje ramiona jednak on się wyrwał.

      - Zostaw. - powiedział drżącym głosem. Nie raczył nawet obdarzyć matkę spojrzeniem, tylko od razu wbiegł na górę do swojego pokoju gdzie zamknął się i rzucił na łóżko. Jay nie poszła za nim. Starała się choć trochę zrozumieć syna i dała mu trochę przestrzeni. Znała go i wiedziała, że właśnie tego teraz potrzebuje - samotności. Da mu czas i dopiero później pójdzie do niego, by przytulić i pocieszyć. Teraz Louis chciał być sam.

      Rzucił się na łóżko po czym skulił się na nim niczym mały chłopczyk. Oplótł ramionami swoje ciało i płakał. Płakał dopóki łez mu nie zabrakło. W końcu uświadomił sobie, że Harry'ego już nie ma. Umarł i nigdy więcej go już nie zobaczy. Harry już nigdy więcej go nie przytuli i nie powie jak bardzo kocha. Jego serce pękało, po prostu. Czuł jak w środku boli go niemiłosiernie, jak krzyczy za Harrym i krzyczy coraz głośniej co powodowało, że ono po prostu pękało. Łamało się po kolei na coraz to mniejsze kawałki, z bólu, z braku uczucia, braku ciepła, miłości, bezpieczeństwa. Z braku Harry'ego. Serce Louisa już nie wybijało tego samego rytmu co kiedyś, kiedy Harry był obok. Ono pękło i było coraz słabsze i słabsze. I czekało na ten dzień, aż po prostu uśnie i Harry weźmie je w swoje dłonie i przytuli do piersi. Bo bez niego już nic nie było takie samo. Chciało umrzeć.



     Louis nawet nie zauważył kiedy stracił przytomność, odleciał i zasnął. Stracił kontakt z rzeczywistością.


                                                                                                ||IIWYB||

Rok później.

12 października, 2017 roku.

     
Tego dnia, kiedy chory Louis wrócił podczas deszczu zapłakany z grobu Harry'ego, trafił do szpitala. Spędził tam ponad tydzień. Przeziębienie po prostu przejęło nad nim kontrolę. Jay właśnie tego się obawiała, szpitala. Wiedziała, że będzie źle jeśli Louis się tam znajdzie. I miała rację. Chłopak często miał myśli samobójcze, ciągle wracały do niego wspomnienia tego jak Harry spędzał w szpitalu mnóstwo czasu, tego jak on był przy nim, tego jak jego mąż umarł w jego ramionach. To powodowało niechęć do życia. Nie chciał także jeść więc był karmiony przez kroplówkę. Całe dnie albo przesypiał albo przepłakiwał. Do nikogo się nie odzywał, jedynie do swojej mamy i małego Larry'ego. Kiedy wrócił do domu, pierwsze po co sięgnął to żyletka. To mu pomagało - ból fizyczny odbierał ból psychiczny i po tym szybko usypiał. Tak wyglądał cały jego rok bez Harry'ego; spał, płakał, ciął się i znów spał. Jay bardzo długo namawiała go na psychologa. Po długich rozmowach w końcu się zgodził. Wytrzymał tylko dwa spotkania. Ciągle powtarzał, że jeśli ktoś chce mu pomóc to niech zwróci mu Harry'ego.

      Wiedział, że pewnie Harry nie był zadowolony z jego zachowania ale co miał zrobić? Nie potrafił poradzić sobie z życiem bez Harry'ego. W sumie to nie potrafił w ogóle poradzić sobie bez Harry'ego. Bez tego chłopaka nie miał ochoty żyć. Za każdym razem kiedy zasypiał modlił się, by Bóg pozwolił mu umrzeć i wreszcie przytulić się do Harry'ego. Nie rozumiał dlaczego On pozwala mu na takie cierpienie. I Wtedy przypominał sobie, że obiecał Harry'emu, iż będzie starał się żyć co mówiło mu, że teraz to on decyduje o swoim losie i to on zdecyduje kiedy ma umrzeć.

      Zdecydował.

      Włożył  na siebie ciemne jeansy i kremowy sweter Harry'ego. W tej chwili był sam w domu. Dziś była rocznica śmierci Harry'ego i wszyscy byli u niego. Wiadomym było, iż Louis pójdzie sam. I właśnie się szykował. Dzisiejszy dzień to był wyjątkowy dzień. Nie tylko ze względu na to co stało się rok temu ale też na to co miało się stać. Bo Louis zdecydował.

      Kolejny raz przeczytał piosenkę od Harry'ego. Nadal jej nie dokończył a dziś chciał to zrobić. Musiał. Harry przecież poprosił go o to. Długo myślał nad tymi dziesięcioma słowami. One musiały być wyjątkowe, musiały mieć w sobie to coś, musiały spodobać się Harry'emu. Nie mogły być byle jakie. Musiały płynąć prosto z bolącego serca Louisa. Musiały odzwierciedlać jego miłość do męża i ból po jego stracie. Musiały wyrażać wszystkie jego myśli z przeciągu tego roku i poprzednich lat spędzonych z Harrym. Naprawdę musiały być wyjątkowe. I kiedy te dziesięć słów pojawiło się w jego głowie był pewien, że są odpowiednie.

      Gdybym był Twoim chłopakiem to nigdy bym Cię nie opuścił.

     
Te słowa wyrażały wszystko co Louis czuł, a raczej miały wyrażać uczucia Harry'ego.

      Zgiął kartkę na pół i schował ją do koperty w której ją otrzymał i całość włożył do kieszeni spodni. Wyszedł z pokoju i ruszył do korytarza. W momencie usłyszał jak jego rodzina wchodzi do domu. Uśmiechnął się na ich widok i czekał, aż wejdą i go zauważą. Pierwsza była mama, która odwzajemniła jego uśmiech. Podeszła do niego i przytuliła mocno do piersi. Przy niej czuł się bezpieczny ale wiedział, że to nie to samo co przy Harrym.

                                                                                     [I would die for you]

      - Kocham cię. - mruknął jej na ucho.

      - Ja ciebie też, skarbie. - odparła po czym ucałowała go we włosy.

      Odsunął się od niej i pozwolił się rozebrać po czym podszedł do ojca. Jego również objął mocno i powiedział, że go kocha. W odpowiedzi dostał zapewnienie o wzajemności. Na koniec przytulił wszystkie cztery siostry, którym również wyznał miłość. A Jay przyglądała mu się z uśmiechem, bo od bardzo dawna nie widziała go w tak dobrym humorze. Jednak ta jej nadzieje, że w końcu będzie lepiej była niepotrzebna. Jej jak i całej reszcie na pewno nie będzie lepiej - kolejny brak bliskiej im osoby. Ale Louisowi na pewno się polepszy, w końcu uwolni się od tego cierpienia i zazna spokoju.

      - Cieszę się, że w końcu masz dobry humor. - pierwsza odezwała się Johannah uśmiechając się ciepło do syna a Louis to odwzajemnił.

      Założył buty i spojrzał na mamę: - Idę do Harry'ego...

      - Tak, oczywiście, kochanie. To zrozumiałe. - odparła po czym podeszła do niego i ucałowała go w czoło. Kiedy odsunęła się od niego mogła zauważyć łzy w jego oczach jednak nic nie powiedziała. Coś, tam głęboko, podpowiadało jej, że lepiej się nie cieszyć, że powinna się obawiać. Ale nie potrafiła się nie uśmiechnąć widząc uśmiech syna pierwszy raz od roku.

      Kolejne Kocham cię wydostało się z ust Louisa i taka sama była odpowiedź. W końcu wyszedł z domu i ruszył na cmentarz. Na dworze było ciepło i słońce świeciło co uznał za dobry znak. Wciąż uśmiechając się szedł powoli nigdzie się nie śpiesząc. Będąc już na miejscu usiadł przy pomniku Harry'ego i spojrzał na jego zdjęcie, z którego uśmiechała się urocza buźka jego męża. Odwzajemnił uśmiech po czym sięgnął do kieszeni spodni i wyjął białą kopertę.

      - Cześć, kochanie. - szepnął do zdjęcia. - Mam coś dla ciebie. Widzisz? - wyjął kartkę z koperty i pomachał nią przed zdjęciem. - Dokończyłem piosenkę. Mam nadzieję, że ty byś tak ją skończył.

      Schował kartkę z powrotem po czym wcisnął ją w szczeliną na nagrobku.

      - Znasz słowa. - uśmiechnął się i potem trwała chwila ciszy. Westchnął głośno zanim ponownie się odezwał: - Pewnie wiesz co zamierzam. - powiedział smutno. - Ale mam nadzieję, że mi to wybaczysz. Bo ja po prostu już bez ciebie nie umiem. Zrozum mnie, Harry. Chyba nie chcesz, żebym tak cierpiał, prawda? - podniósł wzrok na zdjęcie jakby doszukując się odpowiedzi. - Na pewno nie chcesz. - uśmiechnął się. - Więc proszę, pozwól mi. - i wtedy powiał lekki wiaterek, który Louis potraktował jak zgodę.

      Jeszcze długo siedział zanim postanowił wykonać swój plan. Razem z Harrym siedział w ciszy. Już nie potrzebował do niego mówić. Potrzebował jego obecności i czuł się jakby właśnie Harry był obok. Bawił się się obrączką na serdecznym palcu uśmiechając się do siebie. Nie bał się. W tej chwili czuł się naprawdę dobrze i czuł, że to właśnie tego potrzebuje.

      W końcu postanowił już iść.

      - Idę. - mruknął do Harry'ego. - Będzie dobrze, obiecuję. - uśmiechnął się i położył dłoń na zdjęciu na nagrobku i przesunął kciukiem po twarzy Harry'ego. -
 Kocham cię. - szepnął po czym nachylił się i złożył pocałunek na zimnym marmurze. Za chwilę wstał i powoli obrócił się kierując się do wyjścia z cmentarza. Jeszcze obrócił się do nagrobka Harry'ego i posłał mu ciepły uśmiech patrząc na niego z miłością. Był pewien, że Harry też na niego tak patrzy i też się uśmiecha. I czeka na niego.

      Po długiej drodze w końcu dotarł na most Westminsterski. Stanął przy barierce i wspiął się na palce. Wychylił głowę, by spojrzeć w dół i ujrzał zimną, wolno płynącą wodę. Chwilę zastanawiał się co będzie pierwsze; zamarznie czy się utopi? Ale doszedł do wniosku, że to nie pora na takie myślenie i to bez znaczenia co będzie najpierw. Ważne, że przestanie czuć.

      Rozejrzał się dookoła. Nikt nie zwracał na niego uwagi. Przełożył więc jedną nogę przez barierkę. Kocham cię, Harry - powiedział do siebie i chwilę tak czekał. Brał głębokie wdechy, by uspokoić przerażenie. Najwyraźniej czekał za długo, bo usłyszał krzyk najprawdopodobniej skierowany do niego.

      - Ej! Chłopaku, nie rób tego! - i za chwilę młoda kobieta pojawiła się obok niego. Złapała go mocno za ramię i próbowała wciągnąć z powrotem na chodnik.

      -Daj mi w spokój! - odkrzyknął zdenerwowany Louis. Kobieta była silniejsza od niego, bo już po chwili był w jej ramionach.

      - Po słuchaj mnie... - wyczuł jej przyśpieszone bicie serca. - Nie rób tego. Jesteś młody. Wszystko się jakoś ułoży.

      - A co ty tam wiesz. - burknął Louis i już wściekły wyrwał się z jej uścisku. Nawet na nią nie patrzył ale gdyby to zrobił w jej oczach ujrzałby strach i współczucie.

      - Nie rób tego sobie, proszę cię. - błagała go drżącym głosem ale Louis starał się nie zwracać na nią uwagi.

      - Przepraszam. - wymamrotał po czym rzucił się przed siebie do biegu. Słyszał z oddali jak kobieta krzyczy za nim ale ignorował to.

      Będąc już bliżej jezdni zauważył grupkę ludzi stojących po obu stronach ulicy więc stwierdził, że tam muszą być pasy. Czuł jak łzy dopływają do połowy jego policzka a potem znikają. Nie patrząc na światła ani nie zważając na krzyki ludzi wbiegł na ulicę. Nie zrobił nawet dwóch kroków kiedy coś ciężkiego uderzyło go w bok. Louis przeturlał się po masce samochodu i upadł na drugą stronę uderzając niewiarygodnie mocno głową w czarny aswalt. Zdążył tylko zarejestrować masę ludzi zbierając się wokół niego. Przymknął oczy i uśmiechnął się do siebie. To już - pomyślał. Umieram. Powoli przestawał czuć. Już nie był niczego świadomy. Przed oczami pokazał mu się Harry z wyciągniętą do niego dłonią. Zupełnie tak jak wtedy kiedy to on umarł a Louis wychodził ze szpitala. Uśmiechał się do niego zachęcająco. Louis znów się uśmiechnął po czym chwycił jego dłoń ściskając mocno i pozwolił się poprowadzić Harry'emu. Otworzył oczy i wtedy ukazało mu się błękitne niebo. Idę do ciebie, Harry. - pomyślał. I odszedł.

Umarł.

sobota, 15 lutego 2014

Rozdział 19. - Die in your arms.

Ugh. Hej. Więc tak... trochę się męczyłam z tym rozdziałem. Planowałam dodać we wtorek ale wyszło jak wyszło. Wyszedł bardzo długi. Nawet się tego nie spodziewałam. Jednak nie jestem z niego zadowolona. Niektóre momenty wydają mi się źle napisane i chętnie bym to jeszcze raz przejrzała, poprawiła co się da... ale obiecałam, że dziś więc niech tak będzie. Jestem Wam to winna. Zawsze tak długo czekacie. Więc postaram się poprawić wszystko jutro. W sumie to jak najszybciej. Nie zwracajcie uwagi na możliwe błędy, mam nadzieję, że długość rozdziału wszystko Wam zrekompensuje.
To ostatni rozdział. Trzymajcie kciuki, by epilog pojawił się przynajmniej do połowy marca, bo również będzie taki długi, a może i dłuższy. Taką mam nadzieję.
Spójrzcie na prawo. Jest tam ankieta zaczęta od nowa. Jeśli czytasz to kliknij. Chcę wiedzieć ile osób ze mną zostało.
Okej, więc... rozpiszę się przed epilogiem. Już Was nie zamęczam. Mam nadzieję, że każdy kto to przeczyta zostawi coś po sobie. Pokażcie, że jesteście, powiedzcie co sądzicie o tym beznadziejnym rozdziale...
No i jeszcze przepraszam za wszystko co Wam się w nim nie spodoba. Bo mi nie podoba się większość. I to tyle.
ENJOY!!!





Rok później, Londyn.

      To był ten dzień kiedy Harry się obudził i po prostu wiedział. Czuł to. Czuł, że to już niedługo. Dziś, lub jutro. Ewentualnie po jutrze. To dziwne, bo czuł się normalnie. Tak długo żył z tą świadomością, że teraz nie czuł lęku. Czuł się przygotowany. Był... taki spokojny, i pewny, mimo, że serce dziwnie przyśpieszyło i nie mógł tego opanować. Przymknął oczy i wziął kilka głębokich wdechów przez nos. Rozchylił powieki i poczuł jak jego oczy robią się wilgotne. Nie, nie mógł teraz płakać. Przecież był przygotowany. Nie bał się już śmierci. Coś było nie tak. Nie mógł płakać z tego powodu. Bał się tylko... Lou... Dopiero teraz zauważył, że obraca na palcu srebrną obrączkę. Ślubną obrączkę. Tak, on i Louis byli małżeństwem. Ceremonia odbyła się dwa miesiące po zaręczynach czyli to już jedenaście miesięcy. Tomlinson chciał jak najszybciej poślubić ukochanego, póki jeszcze go miał. Nie mógł go puścić na drugą stronę bez przysięgi i obrączki.

      Louis stał przed ołtarzem w eleganckim garniturze, pod krawatem, z dłońmi splecionymi za plecami i wpatrywał się w drzwi na końcu korytarza. Zaraz przez nie miał wejść Harry prowadzony przez swoją rodzicielkę. Już sobie to wyobrażał, jak chłopak będzie wolno kroczył i uśmiechał się do niego słodko.

      Zniecierpliwiony spojrzał na osoby siedzące w pierwszych ławkach. Po lewej stronie, gdzie zaraz miał stanąć Harry, siedziała jego rodzina. Od brzegu Robin, obok niego było puste miejsce dla żony. Trochę dalej siedziała Gemma, z już większym brzuszkiem, oraz Ash trzymający ją za rękę. Obok niego było kuzynostwo Harry'ego i dziadkowie. W prawej ławce natomiast siedziała rodzina szatyna; Jay, Mark, już większe bliźniaczki, Fizzy i Lottie z chłopakiem. Uśmiechnął się do siebie, kochał ich wszystkim. Nawet tych, którzy siedzieli w ostatnich ławkach. Nie znał ich ale przyszli oni na jego ślub więc to bardzo miłe z ich strony. Chciał podziękować każdemu za przybycie.

      Głupawy uśmieszek nie chciał zniknąć mu z twarzy więc spuścił wzrok na swoje dłonie. Trzęsły się. O rany, trzęsły. Dopiero się zorientował! Denerwował się. O matko! Przecież to niemożliwe! Jak to? Przed chwilą był spokojny. Nie... Nie teraz. Przymknął oczy i się wyprostował. Poczuł jak serce kotłuje mu się w piersi. O co chodzi...? Z powrotem splótł ręce za plecami i spojrzał na matkę. Posłała mu uśmiech więc go odwzajemnił. Nie zauważyła jego stresu. Cóż... jego wzrok powędrował do Gemmy. Dziewczyna wyszczerzyła się do niego i pokazała dwa kciuki na co parsknął ale szybko się opamiętał. Spojrzał na ludzi - na szczęście nikt tego nie zauważył.

      Posłał dziewczynie gniewne spojrzenie ale ta już na niego nie patrzyła, zawzięcie rozmawiała o czym z mężem masując swój brzuch. Coś nad głową dziewczyny zaczęło machać jakby chciał zwrócić na siebie uwagę Louisa. Więc chłopak spojrzał tam i ujrzał wariującego Nialla. Zstąpił z nogi na nogę i już chciał odwrócić wzrok kiedy chłopak krzyknął niemo jego imię. Więc zdenerwowany patrzył dalej a blondyn w lewej dłoni z kciuka i palca wskazującego uformował kółeczko a palec wskazujący prawej dłoni zaczął wkładać do okręgu i wykładać robiąc przy tym dzióbek z ust.

      Louis zrobił duże oczy a jego usta się otworzyły i poczuł jak robi się czerwony na twarzy. Zrozumiał aluzję. Mógł tam nie patrzeć. Mógł nie posłuchać blondyna nie patrzeć na niego. Wiedział przecież, że Niall Popieprzony Horan to w końcu Niall Popieprzony Horan. Miał ochotę podejść do niego i walnąć mu w twarz. Jak chłopak śmiał się tak zachowywać?! Dobra, to całkiem w jego stylu. Ale nie na ślubie! No ludzie... To bardzo ważny dzień dla Lou i Harry'ego. A Horan jak zwykle się wygłupia.

      Posłał mu gniewne spojrzenie zaciskając dłonie w pięści a wtedy chłopak jęknął cicho i zaczął pocierać swoje ramię. Odwrócił się do tyłu i Louis również tam spojrzał. Zayn, chłopak Nialla, również jak szatyn ciskał piorunami w irlandczyka więc ten skulił się w sobie i usiadł obok Malika już nie odzywając się ani słowem. Mulat spojrzał na Lou i posłał mu przepraszające spojrzenie a w zamian dostał prosty uśmiech od Tomlinsona.

      Nagle drzwi zaskrzypiały i wszyscy spojrzeli w tamtym kierunku. Do środka kaplicy wtargnęło jasne światło i kilka liści ze względu na to, iż była połowa września, a zaraz pojawił się Harry w granatowym garniturze idąc pod rękę z Anne. Wyglądało to tak jakby to on ją prowadził ale wszyscy wiedzieli, że było inaczej. Chłopak uśmiechał się nieśmiało a jego mama natomiast kroczyła dumnie u boku syna.

      Tak jak przewidział Louis, szli oni bardzo wolno jakby na złość. Ale chłopak nie był zły. Cieszył się, że może się nacieszyć widokiem przyszłego męża tak pięknie wyglądającego. Nawet nie zwrócił uwagi na kobietę obok niego. Patrzył tylko na Harry'ego a Harry patrzył tylko na niego. Niczego więcej wokół nie było, tylko oni. Louis wpatrywał się z podziwem w chłopaka, nie mógł uwierzyć, że już niedługo on będzie jego mężem. Czuł się niesamowicie szczęśliwy. Styles natomiast uśmiechał się zawstydzony przygryzając wargę. Czuł się dziwnie kiedy wszyscy tak na niego patrzyli ale dziwnie miło. Bo były to dobre spojrzenia. A to był cudowny dzień.

     Doszli do ołtarza a wtedy Anne puściła jego ramię i usiadła obok męża po czym wtuliła się w niego. Harry stanął naprzeciw Lou i żaden z nich nawet nie zauważył kiedy pojawił się pastor. Tak naprawdę to już niczego nie zauważali. Widzieli tylko siebie. Mężczyzna coś mówił do zebranych ludzi, może i nawet do nich ale nie wsłuchiwali się za bardzo. Trzymali się mocno za dłonie i czekali aż będą mogli złożyć sobie przysięgę. Liam i Danielle posyłali sobie znaczące spojrzenia. Byli oni świadkami narzeczonych i doskonale wiedzieli co teraz siedzi w ich głowach. Oni również byli zaręczeni i niedługo czekało ich to samo.

      Nagle nastała cisza. Payne szturchnął lekko Tomlinsona na co oboje razem z Harrym się ocknęli. Uśmiechnęli się speszeni i się zaczęło.

      - Harry... - mruknął Louis. - Kochanie...

     
-Harry.

      - Tak bardzo cię kocham, słońce.

     
-Harry?

      - Trochę się denerwuję... - uśmiechnął się pod nosem. - Ale tak długo na to czekałem.

     
- Harry. Już dziewiąta. Wstajemy... - delikatna kobieca dłoń złapała go za ramię i lekko szturchnęła. Automatycznie otworzył oczy. Przetarł mokre policzki i pociągnął nosem. Wspomnie zniknęło.

      - Hej - materac jego tymczasowego łóżka ugiął się pod lekkim ciężarem brunetki. - Płaczesz, skarbie? - objęła go ramieniem.

      Harry przeniósł się do pozycji siedzącej. Spojrzał na dziewczynę i posłał jej smutny uśmiech.

      - Co się stało? - spytała zatroskana przyciągając go do siebie, by przytulić go mocno. Cieszył się, że w tym smutnym szpitalu znalazła się taka kochana pielęgniarka jak Lucy. Już od pierwszego dnia ją po lubił a po dwóch tygodniach stała się ona jego przyjaciółką, z którą rozmawiał o wszystkim. Dosłownie wszystkim. Wyjawił jej swoje sekrety, bo wiedział, że może jej ufać. A ona zachowała je dla siebie, zawsze starała się pomóc, doradzić... zawsze była.

      - Po prostu - Harry mruknął zachrypniętym od snu głosem - wspominałem...? - odparł stawiając na końcu zdania znak zapytania jakby nie był pewny tego co mówił, co robił przed chwilą.

      - Co wspomniałeś? - zaciekawiła się. Odciągnęła go od siebie i przetarła jego zaróżowione policzki.

      - Ślub. - wypowiedział to słowo tak czule, jakby było czymś niesamowitym.

      - Awww. Szkoda, że nie było mnie na nim.

      - Tak, szkoda. Było cudownie. - chłopak się rozmarzył.

      - Wiem, opowiadałeś. Louis wyniósł się z kaplicy w ramionach jak malutkiego księcia a ty śmiałeś się jak głupi. - Lucy uśmiechnęła się do siebie.

      - Nadal pamiętam przysięgę. - powiedział poważnie Harry wpatrując się w białą pościel. Momentalnie posmutniał.

      - Haz, stało się coś. - dziewczyna znów się zmartwiła. Zaczęła mu się przyglądać z zaciekawieniem i troską.

      - Hmm? Nie, nic... - odwrócił wzrok od kołdry i spojrzał za okno. Tak naprawdę się stało i wiedział, że prędzej czy później, pewnie za chwilę, będzie musiał powiedzieć o tym Lucy.

      - Widzę przecież. Nie oszukasz mnie. - przysunęła się bliżej chłopaka wcześniej ściągając buty i usiadła po turecku. - No, mów mi tu co się dzieje. - złapała go za dłoń. Harry spojrzał na jej palce trzymające jego a potem na nią i westchnął głośno.

      - Czuję to - mruknął cicho. Dziewczyna za pierwszym razem nie zrozumiała wiec czekała na wytłumaczenie ze strony chłopaka ale kiedy ten nic nie mówił przechyliła lekko głowę w lewą stronę.

      - Co takiego? - potarła kciukiem wierch jego dłoni.

      - Czuję, że to już niedługo... Wiesz co. - spojrzał poważnie na dziewczynę a ta nagle odchyliła się do tyłu i zrobiła duże oczy.

      - Nie - powiedziała tak cicho, ledwo słyszalnie. - Co ty mówisz, Harry? Jak to? Przecież... wszystko już jest w porządku. Okej, zasłabłeś tydzień temu ale już jest dobrze. Za trzy dni przecież wychodzisz. - dziewczyna paplała jak katarynka a Harry tylko kręcił głową. - Przedwczoraj miałeś badania. Wszystko jest w jak najlepszym porządku. Sheeran to najlepszy lekarz, on się nie myli, Harry. Zaraz wychodzisz, wrócisz do Lou. Masz jeszcze dużo czasu -

      - Lucy. - Harry przerwał jej stanowczo. Spojrzał na nią a w jej oczach zobaczył łzy. Nie chciał żeby płakała. Szybko więc przyciągnął ją do swojej piersi i objął mocno. - Nawet najlepszy lekarz nie może wiedzieć, że ja czuję. Nie może tego wiedzieć... co siedzi we mnie, w środku. Ja wiem co czuję. A czuję, że zostało mi kila dni. Dwa, może trzy... nie wiem. Ale to czuję. Że to już koniec. Te pieprzone pięć lat już minęło...

      - Harry, nie... - jedyne co zdołała wykrztusić z siebie zanim na dobre rozpłakała się w jego ramionach. Kochała go. Był jej przyjacielem. Traktowała go jak młodszego brata. I za nic w świecie nie mogła przyjąć do wiadomości, że Harry zaraz umrze.


                                                                               ||IIWYB||


      - Kto dziś ma przyjść? - Harry spytał Lucy kiedy skończył swoje śniadanie. Dziewczyna siedziała na krześle obok jego łóżka i popijała kawę z mlekiem. Minęła godzina od kiedy wypłakiwała się na ramieniu Harry'ego.

      - Wiem na pewno, że chłopcy przyjdą. A co?

      - No... wiesz. - wymruczał nieskładnie nie chcąc powiedzieć tego co należało. Kiedy dziewczyna patrzyła na niego dziwnie nie rozumiejąc westchnął głośno i odparł cicho: - Muszę się pożegnać.

      - Och. - tylko tyle zdołała powiedzieć.

      - Zadzwonię potem do siostry, żeby przyszła.

      - A rodzice? - spytała niepewnie.

      - Jutro.

      - Jesteś pewien? - szeptała jakby bała się o cokolwiek spytać czy rozmawiać o tym. 

      - Tak. - na tym rozmowa się skończyła. Lucy w milczeniu popijała swoją kawę a Harry siedział zwinięty pod kołdrą i stukał coś na telefonie. Tak przeważnie wyglądały ich poranki od kiedy Styles znajdował się tu, siedział z pielęgniarką i czekał na Lou.

      A jak to się stało, że znalazł się w szpitalu? Otóż było to osiem dni temu. Harry wraz z Louisem przebywali w swoim mieszkaniu, które kupili zaraz po powrocie z Paryża. Byli małżeństwem więc zasługiwali na małżeńską prywatność. Dom nie był duży. Taki w sam raz dla ich dwójki. Wtedy Harry szykował im romantyczną kolację i nie pozwolił Louisowi wchodzić do kuchni.To miała być niespodzianka! Stół już był nakryty, Styles musiał jeszcze tylko dokończyć sałatkę. I nagle jego mąż pojawił się za jego plecami. W jednej chwili miał ochotę na niego nakrzyczeć ale kiedy ten objął go czule w pasie i zaczął całować go po szyi - odpuścił.

      Kilka pocałunków później Harry był przyparty do ściany a Louis ssał jego skórę na szyi. Dłonie włożył pod koszulkę młodszego i zaczął masować jego tors. Brunet jęknął głośno i wygiął plecy w stronę chłopaka. Był tak pobudzony, że nie miał już ochoty na romantyczną kolację a czekał tylko, aż jego mąż zaniesie ich do łóżka.

     Louis zdjął koszulkę z chłopaka, ukląkł i zaczął obsypywać pocałunkami brzuch Harry'ego. Loczek wplótł palce we włosy szatyna i odciągnął jego twarz od swojego ciała. Spojrzał na niego zmartwionym spojrzeniem.

      - Nie chcę, żebyś klękał - zaskomlał.

      - Nie będę klękał, spokojnie. - Louis posłał mu uśmiech po czym zanurzył nos w jego pępku.

      Harry krzyknął czując język starszego za gumką dresowych spodni. Czuł jak serce mu przyśpiesza i nagle szeroko otworzył oczy. Wystraszył się. Coś było nie tak. Nogi zaczęły mu się uginać a przed oczami pojawiła się mgła. Niby normalna reakcja na takie doznanie ale nie tym razem. Harry pomimo tego czuł się dziwnie. Dziwnie słabo. Poluźnił uścisk na włosach Louisa, przymknął oczy po czym starał się wypowiedzieć imię chłopaka. Na marne. Głos uwiązł mu w gardle. A kiedy coś zdołało się wydostać był to czysty, ledwo słyszalny pisk.

      Louis niestety niczego nie zauważył. Nadal zajmował się tworzeniem czerwonych śladów na podbrzuszu Harry'ego. Ale kiedy chłopakowi ugięły się kolana i usunął się on pod ścianą - wystraszył się. Harry siedział bezwładnie z przymkniętymi oczami i głową opartą na ramieniu. W pierwszej chwili Louis pomyślał, że to jego wina oczywiście.

      - Harry! - krzyknął klepiąc chłopaka lekko po policzku. - Słońce, co się dzieje? - zaczął panikować. Krew płynęła szybciej w jego żyłach a w uszach zaczęło mu szumieć. Naprawdę się bał. Harry właśnie stracił przytomność i w duchu modlił się, by to nie była jego wina.

     Odsunął chłopaka od ściany i ułożył go płasko na plecach. Przyciągnął krzesło od stołu pod jego po czym oparł je na nim. To jeszcze pamiętał ze szkoły - krew musiała szybciej dopłynąć do mózgu. Następnie wyciągnął telefon z kieszeni, usiadł przy głowie Harry'ego i przeczesując jego loki zadzwonił na pogotowie.

      I teraz Styles od tamtej pory, aż osiem dni siedzi w tym samym łóżku szpitalnym. Po prostu był osłabiony i jego lekarz prowadzący postanowił, że chłopak zostanie tu trochę na obserwacji. A wczoraj stwierdził, że za góra trzy dni może wyjść. Harry niestety miał inne plany.

      Oboje razem z Lucy usłyszeli dźwięk otwieranych drzwi. Oboje spojrzeli w tamtym kierunku. Zza szpary wyglądał Louis uśmiechając się słodko a Harry niemalże pisnął. Tęsknił za chłopakiem. Wyciągnął do niego ręce a ten wszedł do środka chichocząc uroczo. Oplótł ramionami szyję młodszego, chwilę tuląc go do swojej piersi. Ucałował go we włosy i odsunął się od niego. Ujął w dłonie twarz Harry'ego i kciukami pocierając jego policzki połączył razem ich usta. Oboje uśmiechali się do siebie w pocałunki i nagle Styles przypomniał sobie o tym i już nie było tak przyjemnie.

      Louis odsunął się od chłopaka z cichym mlaśnięciem i spojrzał na niego podejrzliwie. W oczach młodszego zauważył smutek i strach. Oczywiście zaniepokoiło go to. Bez słowa usiadł obok chłopaka chwytając go za dłoń i splótł razem ich. Przypatrywał mu się z profilu; Harry smutny i pusty wzrok miał spuszczony na jego dłonie. Następnie spojrzał na Lucy, która tylko pokręciła lekko głową.

      - Zostawię was samych. - mruknęła po czym zwinęła swój kubek z szafki i za chwilę zniknęła za drzwiami. Louis wrócił wzrokiem na męża.

      - Haz? Co się dzieje? - usiadł bokiem i oparł brodę na ramieniu chłopaka.

      - Nic takiego. - odpowiedział Harry ze smutnym uśmiechem, nadal wpatrywał się w swoje dłonie.

      - Kochanie, przecież widzę. - Louis nie odpuszczał. I Styles wiedział, że nie zaprzestanie póki on m nie powie o co chodzi.

     Wziął głęboki wdech, na chwilę zatrzymał powietrze w płucach po czym je wypuścił przez zaciśnięte gardło. W końcu odważył się spojrzeć na męża. Przeniósł zaszklone oczy na jego postać na co Louis bardziej ścisnął jego dłoń w swojej. Do głowy przyszło mu tysiąc przeraźliwych odpowiedzi na jego wcześniej zadane pytanie.

      - Czuję to. - szepnął Harry ledwo słyszalnie nie spuszczając wzroku z szatyna. Serce Louisa na chwilę stanęło a zaraz zaczęło niesamowicie szybko pompować krew. Zrozumiał odpowiedź. Chociaż w ogóle nie chciał jej rozumieć. I gdzieś tam głęboko trzymał kciuki za to, by się pomylił co do interpretacji słów młodszego. Nie chciał tego, nie był gotowy. Jeszcze nie.

      - Co czujesz? - spytał a głos mu się załamał na końcu będąc piskliwym. Harry uśmiechnął się pod nosem i pokręcił głową. Wrócił spojrzeniem na jego dłoń splątaną z Louisa.

      - Wiesz co. Doskonale to wiesz, Louis. Wiesz o co mi chodzi więc nie zgrywaj głupka. - warknął przez zęby co trochę zabolało szatyna. Zacisnął on już wilgotne oczy i zabrał swoją dłoń.

      - Harry. - jedyne co zdołał powiedzieć zanim jego ciałem wstrząsnął szloch. Harry natychmiast rzucił się do chłopaka biorąc go w ramiona. Louis usiadł na jego udach, ramionami objął szyję a twarz schował w zagłębienie jego szyi.

      - Przepraszam, kochanie. Nie chciałem. Przepraszam. - Harry zaczął masować uspokajająco plecy męża i całować go we włosy.

      - Nie o to chodzi. - wymamrotał szatyn w szyję chłopaka.

      Żaden już się nie odezwał. Louis wypłakiwał się w ramionach ukochanego a on tulił go mocno do siebie. Słowa nie były im tu potrzebne. Zresztą, i tak nie mieli co sobie powiedzieć. Do tej sytuacji brakowało im słów. Wystarczała sama obecność tego drugiego, myśl, że jeszcze tutaj jest. 

      A Louis nie chciał pogodzić się z tym, że niedługo go nie będzie. Nie chciał, nie umiał i nie potrafił.


                                                                               ||IIWYB||


      Tak, jak wcześniej powiedziała Lucy, godzinę później przyszli Zayn, Liam i Niall. Louis uspokoił się dwadzieścia minut wcześniej i na prośbę Harry'ego poszedł na jakiś czas do ich mieszkania. Z podpuchniętymi i czerwonymi oczami oraz cieknącym nosem nie wyglądał za dobrze. Będąc już na miejscu zdjął buty, ruszył do ich sypialni i rzucił się na łóżko zakrywając się kołdrą po sam czubek szyi. Minęło kilka sekund zanim znów się rozpłakał. Nie potrafił w to uwierzyć. Już teraz znikały mu siły na cokolwiek.

      Harry w tym samym czasie śmiał się na cały głos, bo Niall usiadł na nim i zaczął łaskotać. Nawet nie zauważył kiedy śmiech zamienił się na szloch. Załkał cicho kuląc się w sobie i ramionami obejmując brzuch. Blondyn wystraszył się i automatycznie przestał. Odsunął się od chłopaka i usiadł przypatrując się Harry'emu.

      - Co się dzieje, Haz? - spytał cicho Liam obchodząc łóżko i usiadł na brzegu. Położył dłoń na ramieniu młodszego przyjaciela i starał się go podciągnąć do pozycji siedzącej. Loczek przetarł dłońmi policzki i pociągnął nosem. Posłał Payne'owi uśmiech po czym podciągnął się na łóżku.

      - To przez Nialla. - odparł spokojnie.

     - Popłakał się ze śmiechu. - żachnął się Zayn, dla niego to było oczywiste.

      - Harry? - Liam przyglądał mu się z troską.

      - Zayn ma racje, to ze śmiechu. - Harry skłamał. To nie była prawda. Rozpłakał się na chwilę, bo nagle przyszło mu na myśl, że niedługo tego nie będzie, że to wszystko zniknie... tak po prostu. Ale nie chciał martwić przyjaciół.

      - Oj, nie ważnie. - kontynuował już ze szczerym uśmiechem. - Li, gdzie Dani? - mrugnął do chłopaka na co on się lekko zarumienił a Niall cicho zachichotał. - Zawsze z nią przychodzisz...

      - Poszła po kawę dla nas. - odpowiedział Liam wpatrując się w drzwi i jakby czekając, aż dziewczyna wejdzie. - Zaraz powinna być. - dodał szybko. - A gdzie Louis? Zawsze przesiaduje u ciebie całe dnie a dziś go wyjątkowo nie ma. - zauważył splatając ręce na piersi.

      Harry nagle posmutniał, bo przypomniał sobie wszystko ale szybko się opanował przywracając uśmiech na usta. Musiał udawać.

      - Źle się czuł więc poprosiłem, by poszedł do domu. - odparł spokojnie.

      - Do domu? Czyjego? - zdziwił się Niall robiąc głupią minę na co Zayn parsknął.

      - Jak to czyjego? Naszego. - Harry pokręcił głową marszcząc brwi. Przyjrzał się Niallowi, który spojrzał niepewnie na swojego chłopaka.

       - No bo... od kiedy tu jesteś, w szpitalu to on nie "mieszka" - zrobił cudzysłów w powietrzu - u was.

       - Nie rozumiem...

      - Uhh. Widzisz. - zaczął Liam. - Jak to nam powiedział, jest mu strasznie smutno spać samemu w łóżku. Brakuje mu ciebie. - w tym czasie do sali weszła Danielle ale widząc, że chłopcy rozmawiają poważnie w ogóle się nie odezwała tylko odstawiła kubki z kawą na stolik przy oknie i usiadła obok Liama. - Tylko pierwszą noc tam spędził.

      - Potem przyszedł do nas. - wtrącił się Niall.

      - Ale kiedy zauważył jacy głośni jesteśmy - blondynowi przerwał Zayn i chłopak zarumienił się kiedy mulat wspomniał o tym. - to "przeprowadził" się do Liama.

      - I od tamtej pory śpi u nas na kanapie z Brit. Polubiła go. - zakończyła Danielle.

      Harry zaśmiał się cicho na tę myśl, że Louis zaprzyjaźnił się z psem ale zaraz zrobiło mu się smutno, bo chłopak już teraz cierpiał, kiedy Harry'ego nie ma przy nim. To znaczy jest, ale tu - w szpitalu. Nie w ich wspólnym domu gdzie zawsze są razem, gdzie zawsze mogą się przytulić, pocałować, spać w jednym łóżku.
Louisowi już teraz brakowało chłopaka mimo, że żył. I to Harry'ego bolało najbardziej.

      - Nie wiedziałem. - mruknął cicho. - Nic mi nie powiedział. Kiedy dzwoniliśmy do siebie wieczorem wszystko było w porządku, niczego nie wyczułem. Był radosny. Nic nie zdradzało na to, że jest smutny.

      - Bo nie był. - zauważyła Danielle. - Było w porządku, Haz. Nic mu się nie działo przecież. Po prostu nie chciał spać sam w łóżku, bez ciebie. I tyle. Myślę, że nie ma o czym gadać. - uśmiechnęła się do chłopaka ale on myślał inaczej.

      - Nie. Jest o czym gadać. - Harry pokręcił głową z pustym spojrzeniem. - Już teraz brakuje mu mnie. Mimo, że jestem. A co będzie jeśli... Nie chcę go zostawić. - przy ostatnim zdaniu głos mu się załamał i momentalnie się rozpłakał. Zacisnął powieki i skulił się w sobie. Liam objął go mocno ramionami więc Harry wtulił się w niego pochlipując cichutko.

      - Hej, spokojnie. Nie masz co płakać. - mruknął mu do ucha Payne głaszcząc go pocieszająco po plecach. Jeszcze tu z nami jesteś. - na te słowa płacz Harry'ego stał się głośniejszy.

      - Jejku. Hej... - Zayn zgarnął loczka w swoje ramiona. - Hej, mały. Nie płaczemy. Jest dobrze. - starał się załagodzić sytuację. Kiedy jednak Styles nadal łkał cicho, odparł: - Mogę ci coś obiecać, w porządku? - zaproponował przeczesując jego włosy. W momencie Harry się uspokoił i wyswobodził z objęć chłopaka.

      - Co takiego? - zaciekawił się. Teraz z czerwonymi i podpuchniętymi oczami, czerwonym nosem i zaróżowionymi policzkami wyglądał jak mały, zagubiony chłopiec. Zayn uśmiechnął się do niego i starł mokre ślady z jego policzków. Niall w tej chwili czuł się zazdrosny ale rozumiał powagę sytuacji i siedział cicho.
   
     - Mogę ci obiecać, że zaopiekujemy się nim. Zaopiekujemy się twoim Lou, kiedy ciebie zabraknie. - Harry westchnął znów bliski płaczu. - Ta, wiadomo, że każdemu będzie ciężko, po stracie takiej wspaniałej osoby jaką jesteś ty - na te słowa Harry lekko się uśmiechnął - ale to Louis kocha cię w ten wyjątkowy sposób i to jemu będzie najciężej. W końcu jesteś całym jego światem. Więc nie wiem jak oni ale ja - Zayn przyłożył lewą dłoń do serca a drugą chwycił dłoń Harry'ego i ścisnął ją lekko. - obiecuję się nim zaopiekować, byś nie musiał się martwić o swojego księcia kiedy będziesz tam na górze, i będziesz nas wszystkich pilnował. - uśmiechnął się czule do loczka i wtedy na jego usta wstąpił prawdziwy uśmiech, który wyrażał wszystko co Harry chciał w tej chwili powiedzieć. Ale nie musiał mówić, bo Zayn wszystko zrozumiał. Jednym słowem - Harry był wdzięczny. Wdzięczny za to jakiego wspaniałego przyjaciela ma. Bo mimo wszystko to Zayn był tym najbliższym.

      Malik nachylił się i złożył ciepłego buziaka na policzku młodszego i w tej chwili Niall również siedział cicho. Harry zachichotał po czym objął mocno szyję Zayna i przytulił się do niego. Mulat przymknął oczy i odwzajemnił uścisk. Ucałował chłopaka we włosy i wtedy usłyszeli ciepły głos Danielle.

      - Ja również obiecuję ci to, Haz. Zajmę się tym głupkiem. - Harry spojrzał na nią i odwzajemnił uśmiech. Wtedy Niall i Liam przyłączyli się do obietnicy i zaraz rzucili się na Zayna i Harry'ego do grupowego uścisku.

     Harry cieszył się, że ma takich wspaniałych przyjaciół. Oczywiście trzymał ich za słowo i w głębi pragnął, by nie opiekowali się tylko Lou ale i sobą nawzajem. Wszystkimi. Bo wiedział, że jeśli będą razem to dadzą.  I będzie w porządku. Będzie tego pilnował z góry, jak to powiedział Zayn.

      Jednak nadal się martwił. Bał się o Lou. Bo nikt nie czuł tego co on. A Harry czuł. Oboje to czuli. I bali się.

      - Kocham was. - dało się słyszeć stłumiony jęk Harry'ego kiedy wszyscy go tak cisnęli.

      - My ciebie też. - brzmiała odpowiedź.


                                                                                   ||IIWYB||


      Po wyjściu chłopaków i Danielle Harry przespał się jeszcze godzinkę. Od kilku dni był naprawdę zmęczony i szczerze mówiąc to miał ochotę tylko spać. W tym szpitalnym łóżku było zawsze tak cieplutko i miękko. Tylko brakowało mu Lou. Gdyby chłopak właśnie tu leżał obok niego to wtedy mógłby spać.

      Było po godzinie szesnastej kiedy zadzwonił do Gemmy. Długo czekał zanim usłyszał ten charakterystyczny dźwięk odbierania.

      - Halo? - usłyszał głos Ashtona co nieco go zdziwiło.

      - Ash? Gdzie Gemm? - Harry usiadł prosto. Wolną dłonią sięgnął do kubka stojącego na szafce obok i upił łyk ciepłej herbaty.

      - Przed chwilą poszła po coś do picia dla nas. Nie ważne. Stało się coś? Bo mamy próbę i... nie chcę być niemiły... - Harry usłyszał coś jak brzdękanie gitary i stłumione głosy kumpli Asha.

      - Próbę? Oj. - jęknął.

      - Ale co się stało? - ponaglił go chłopak. Słychać było jak usiada.

      - Chciałem, żebyście przyszli do mnie. Ale masz próbę więc... - loczek posmutniał. - Nie będę przeszkadzać. - już miał zamiar się rozłączyć kiedy Irwin mu przerwał.

      - Nie no. Przestań. Jasne, że wpadniemy. - blondyn uśmiechnął się do słuchawki co poprawiło Harry'emu humor. - Ale za jakieś półtorej godziny. Musimy to skończyć.

      - Pewnie, w porządku. Cieszę się. - Harry zapiszczał na co Ash zaśmiał się cicho. Wtedy Harry usłyszał urocze gaworzenie jego siostrzeńca i miły głos jego siostry.

      - Fajnie. Tylko... stało się coś? - głos muzyka nagle stał się zatroskany. - Bo planowaliśmy przyjść we wtorek...

      - Nie. Czemu? Jest dobrze. Po prostu stęskniłem się za moim siostrzeńcem. - Styles starał się brzmieć poważnie. Wciąż się uśmiechał.

      - Ach, dobrze. To będziemy wieczorem. - Ash zachichotał po czym pożegnali się z Harrym i zakończyli rozmowę.

      Odłożył telefon tam gdzie kubek z herbatą i westchnął głośno. Przymknął oczy kładąc się na poduszkach po czym okrył się szczelnie kołdrą. Czuł się okropnie. Fizycznie i psychicznie. Nie podobało mu się okłamywanie bliskich. Nie chciał tego robić jednak musiał. Nie widział innego wyjścia. Nie mógł przecież od razu wszystkim wszystko powiedzieć. To go bolało. Sprawiało, że był na siebie wściekły i miał ochotę płakać. I tak zrobił. Zakrył się kołdrą po same loki i ponownie tego dnia się rozpłakał. To chyba już trzeci raz a było dopiero po szesnastej.

      Kiedy skończył obiad z Lucy, przespał się jakąś godzinę. Zanim zdążył się dobrze wybudzić usłyszał charakterystyczne otwieranie drzwi i słodkie gaworzenie małego dziecka. Rozpoznał w nim swojego siostrzeńca i od razu się wyprostował. Siostra uśmiechnęła się do niego siadając na brzegu łóżka po czym podała mu malca, którego chętnie wziął w ramiona i przytulił do swojej piersi. Ashton natomiast usiadł na krześle po drugiej stronie łóżka i razem z żoną przyglądali się uroczej scence.

      - Larry tęsknił za wujkiem? - Harry wymamrotał do chłopca bawiąc się jego pulchnymi rączkami. Siostrzeniec odpowiedział mu radosnym piskiem i Styles wiedział, że to oznacza "tak".

      Oboje chichotali do siebie. Loczek wziął Larry'ego pod pachy i podniósł go do góry, by ten oparł swoje nóżki o jego uda. Malec jeszcze nie potrafił ustać więc wujek mu pomógł. Przybliżył się do niego i dał mu mocnego buziaka w policzek. Chłopiec ponownie zapiszczał radośnie i klepnął Harry'ego swoimi roczkami po jego twarzy. Kiedy Styles dmuchnął powietrzem w jego gołą szyjkę ten ledwo wciągnął powietrze krztusząc się śmiechem.

      Harry w tej chwili był szczęśliwy. Już nigdy nie będzie miał szansy na dziecko ale póki co ma Larry'ego, swojego ulubionego (i zresztą jedynego) siostrzeńca. Kochał go całym sercem i był pewien, że chłopiec czuje to samo. Mimo, że był ośmiomiesięcznym maluszkiem rozpoznawał swojego wujka i nie potrafił usiedzieć w miejscu kiedy ten jest w pobliżu. To zawsze z nim ma ochotę na zabawę. Nawet kiedy jest zmęczony a Harry jest obok rozpiera go energia.

      Ash był przeciwko temu by Harry, aż tak wiązał się z jego synem. Bał się, że chłopiec za bardzo się przywiąże a potem wujek zniknie. I Styles to rozumiał w pewnym sensie, Gemma również jednak doszli do porozumienia. Larry był jeszcze mały, nie ukończył pierwszego roku życia i prędzej czy później zapomni. Jemu jedynemu będzie najłatwiej po stracie. Oczywiście, że na pewien sposób będzie mu brakowało tych loczków i twarzy do klepania ale jest jeszcze malutki i niczego nie rozumie, szybko zapomni.

      Po dłuższej chwili śmiechu Harry poczuł łzy w kącikach oczu. Nie chciał się teraz rozpłakać, nie przy Larrym. Zacisnął więc szybko powieki i wziął kilka głębokich wdechów. Gemma niczego nie zauważyła, zachwycona śmiechem swojego synka. Jednak Ashtonowi to nie umknęło. Chwycił chłopaka za ramię, by zwrócić na siebie jego uwagę. Harry spojrzał na niego z uśmiechem ale Ash przyglądał mu się z nieodgadniętą miną. Był zdziwiony reakcją Harry'ego i patrzył na niego z troską. Ponieważ coś podejrzewał. Bał się w ogóle o tym myśleć więc tylko pokręcił głową i z uśmiechem puścił rękę młodszego. Dopiero po dłuższej chwili Haz wrócił do zabaw z chłopcem.

      Kiedy było już kilka minut po godzinie dwudziestej małżeństwo zaczęło się zbierać. Harry nie dawał zabrać sobie Larry'ego z uścisku. Przez chwilę było to zabawne dopóki Gemma naprawdę się zdenerwowała i splotła ręce na piersi patrząc ze złością na brata.

      - Harry. My naprawdę musimy już iść. Larry powinien położyć się za dwadzieścia minut, bo w nocy będzie nas budził. - powiedziała poważnie. Chłopak westchnął zrezygnowany.

      - Tylko się z nim pożegnam. - zrobił smutną minkę, siostra się zgodziła.

      Przygarnął więc malca do swojej piersi i przytulił go czule. Chłopiec ziewnął i najwyraźniej był już senny. Harry uśmiechnął się czule do niego po czym ucałował go w czółko. Odgarnął jego ciemne loczki.

      - Hej słońce... - szepnął mu na uszko starając się by nikt nie usłyszał. - Wujek cię bardzo mocno kocha, wiesz? Bardzo, bardzo mocno. I mam nadzieję, że ty też wujka kochasz. - na te słowa Larry ponownie ziewnął. - Masz cudowne imię po wujku Harrym i wujku Lou, który też cię bardzo kocha, pamiętaj o tym, dobrze? Jesteś cudownym chłopczykiem i niedługo będziesz łamał serca innym laskom. - Harry zachichotał. Zamilkł na chwilę i w tym czasie wpatrywał się w malca. Przesunął kciukiem po jego policzku i Larry przymknął oczka. - Kocham cię. - dodał łamiącym się głosem po czym ostatni raz ucałował go w czoło.

      Oddał malca siostrze i wyciągnął do niej ręce. Dziewczyna uśmiechnęła się do niego. Zauważyła, że oczy ma zaszklone jednak nic nie powiedziała - wolała to przemilczeć, i przytuliła do siebie brata.

      - Kocham cię. - Harry szepnął Gemmie na ucho łamiącym się głosem. Dziewczyna poczuła dziwne ukłucie w sercu. Ścisnęła mocniej brata i odpowiedziała mu tym samym. Odsunęła się od niego po czym ucałowało go we włosy i pogłaskała po policzku. Przyglądała mu się chwilę a on się do niej uśmiechał. Odwzajemniła gest i nic już nie powiedziała.

      Zaraz do chłopaka przylgnął Ashton. Objął go po męsku ale z uczuciem. Harry poprosił, by dbał o jego siostrę i siostrzeńca. Ten tylko go zapewnił, że właśnie tak zrobi. Więcej słów już nie padło, ponieważ nie były potrzebne.


                                                                   ||IIWYB||              


      Następnego dnia Louis nawet nie ruszył się z łóżka. Przynajmniej do południa. Tłumaczył się wszystkim, że nie czuje się najlepiej. Do Harry'ego zadzwonił zaraz po przebudzeniu. Powiedział, że rano nie przyjdzie a chłopak to zrozumiał. Poprosił jednak, by przyszedł wieczorem. Oczywiście, że przyjdzie. Jeśli Harry miał zamiar dziś odejść... musiał być przy nim. Pozwolił tylko, by chłopak w spokoju pożegnał się z rodzicami i kiedy tylko oni wrócą on szybko pogna do szpitala.

      Jednak jak na razie dzień spędzał przed telewizorem z kubkiem gorącej herbaty i biszkoptami. Starał się zająć czymkolwiek, by tylko nie myśleć o tym. Harry natomiast w tej chwili witał się z rodzicami. Mama ścisnęła go tak mocno, że ledwo oddychał. Tata natomiast potraktował go delikatniej.

      Większość spotkania opierała się na rozmowie o stanie zdrowotnym Harry'ego i "co tam słychać w rodzinie". Chłopak nie miał zamiaru mówić rodzicom, że lekarz obliczył, iż wyjdzie on za trzy dni. Nie chciał wprawiać ich w radość, która szybko minie i stanie się wręcz przeciwieństwem. Lepiej było tak, jak było. Teraz musiał pożegnać się z rodzicami i o tym myślał przez cały czas.

      - Będzie dobrze, mamuś. - szepnął ściskając jej dłoń kiedy była bliska płaczu. Robin siedział po przeciwnej stronie łóżka i starał się opanować po wieści Harry'ego, iż czuje, że to już niedługo.

      - Jak możesz tak mówić? Wiesz, że nie będzie dobrze, nie bez ciebie, skarbie. - na ostatnim słowie głos się jej załamał. Twarz schowała w ramieniu syna i rozpłakała się na dobre. Harry objął ją czule i ucałował we włosy. Musiał coś powiedzieć.

      - Mamo, doskonale o tym wiedziałaś... że to się kiedyś stanie. Nie da się tego wyminąć, uciec od tego. Mój czas się już kończy. A ty musisz być silna... dla mnie. Dla taty też. - szepnął głaszcząc matkę po plecach a ona wypłakiwała się mu na ramieniu. Harry spojrzał na tatę, był zapatrzony w jakiś punkt na białej pościeli. Tak bardzo bolało go cierpienie bliskich.

      - Nawet nie wiesz jaki to ból dla matki. To, że... przeżyje swoje dziecko. - jedyne co udało jej się powiedzieć. Harry po usłyszeniu tych słów nie wiedział jak zareagować. Poczuł się okropnie z tym, że umrze i zostawi ich wszystkich. Ale co on mógł zrobić?

      - Przepraszam. - mruknął na co Anne się spięła. - Przepraszam, że umrę i was zostawię. Przepraszam, bo to moja wina. Mogłem iść do lekarza tak jak mnie prosiłaś. Ale nie, ja byłem mądrzejszy. A teraz co narobiłem? Tylko was skrzywdzę. Boże... tak strasznie przepraszam. - powiedział na jednym wdechu a po chwili sam się rozpłakał. Anne zabolały słowa syna. Nie mógł tak mówić. Nie miał racji. Przecież nie mógł tego przewidzieć. Nie mógł się teraz obwiniać.

      - Kochanie... - szepnęła głaszcząc go po policzku, Harry wtulił się w jej dłoń. - Nie mów tak, to nie jest twoja wina. Nie możesz tak myśleć. - po policzku chłopaka spłynęła samotna łza, którą kobieta od razu starła. - Słońce, nie mogłeś wiedzieć co się stanie. Widocznie tak musiało być. Na górze chyba bardziej cię potrzebują. - odparła spokojnie chcąc pocieszyć syna i siebie. Oboje chcieli uwierzyć w jej słowa.

      - W porządku. - brzmiała odpowiedzieć. Spojrzeli po sobie po czym Anne złożyła ciepłego buziaka w kąciku ust syna.

      Harry spojrzał na tatę. Robin posłał mu ciepły uśmiech. Chciał chwilę przyjrzeć się synowi, bo możliwe, że to ostatni raz kiedy widzi go żywego. Chwycił go za dłoń i ścisnął ją lekko.

      - Kochamy cię. - powiedział mężczyzna nie odrywając wzroku od oczu syna.

      - Ja was też kocham. - odparł cicho Harry.

     Przed wyjściem jeszcze tulili się mocno. Cała trójka starała się nie rozpłakać, starali się być silni dla siebie. Kiedy rodzice zniknęli za drzwiami Harry długo wpatrywał się w nie. Starał się przyswoić do siebie myśl, że to ostatni raz kiedy ich widzi. Stopniowo jego oczy zapełniały się łzami. W momencie gdy jedna spłynęła po policzku szybko ją starł. Pociągnął nosem i ułożył się wygodnie w łóżku, zakrywając się kołdrą po samą szyję. W tym momencie było mu już lżej. Pożegnał się ze wszystkimi i czuł ogromną ulgę. Uśmiechnął się do siebie. Przymknął oczy i w takim stanie czekał na Louisa.

      Chłopak przyszedł jakieś półtorej godziny później. Domyślał się, że Harry odsypia więc starał się zachowywać bardzo cicho. Powoli otworzył drzwi i był wdzięczny, że nie skrzypiały. Kiedy zobaczył śpiącego Harry'ego coś ciepłego rozlało się w jego wnętrzu a na usta wpełznął czuły uśmiech. Chłopak wyglądał na naprawdę wykończonego i słodko spał więc Louis postanowił go nie budzić. Podszedł do łóżka, nachylił się do męża i złożył czuły pocałunek na jego czole. Patrzył na niego przez chwilę po czym obszedł łóżko by zabrać krzesło i wrócił do poprzedniego miejsca. Ustawił je blisko chłopaka, usiadł i chwycił go za dłoń, by spleść razem ich palce. I tak czekał, aż się obudzi.

      W tym czasie w jego głowie krążyło tysiąc myśli na raz. Nie potrafił skupić się chociażby na jednej. Co chwilę przychodziło coś nowego. Najpierw martwił się o Harry'ego. Zastanawiał jak on się czuje z tą myślą, że... Sam nie potrafił sobie tego wyobrazić... jak to jest wiedzieć, że zaraz się umrze, znać datę. On, prawdopodobnie, by się wtedy załamał, nie potrafiłby już dalej normalnie funkcjonować z taką myślą. Ale nie Harry. Harry był silny. Od pięciu lat był przygotowany do tego jednego dnia. Cały czas z tym żył a teraz kiedy już wiedział dokładnie w mniemaniu Louisa zachowywał się... niezwykle. Był wyjątkowo spokojny, opanowany, potrafił się uśmiechnąć. Przynajmniej tak myślał Louis. Ale mylił się, bo Harry wcale się tak nie czuł. Może na zewnątrz tak wyglądał ale w środku działo się zupełnie coś innego. Styles nie martwił się sobą praktycznie w żadnym stopniu. Martwił się natomiast o Lou, o rodzinę i przyjaciół. W środku miał ochotę się rozpaść, tak po prostu.

      Potem Louis zaczął się przejmować sobą, jak da sobie radę po tym wszystkim ale te myśli przerwał Harry zabierając swoją dłoń z uścisku dłoni Louisa. Szatyn spojrzał na niego; najwidoczniej chłopak się budził. Mruknął coś niezrozumiałego pod nosem, położył się na plecach i zaczął się rozciągać. Wyciągnął ręce do góry i uśmiechnął się do siebie. Po chwili spojrzał na Lou i posłał mu buziaka w powietrzu. Chłopak zaśmiał się po czym nachylił do Harry'ego i złożył całusa na jego spierzchniętych ustach.

      - Pić mi się chce... - mruknął Harry kiedy kiedy się od siebie odsunęli.

      - Woda? - zaproponował Louis wstając z krzesła.

      - Sok. Najlepiej pomarańczowy. - szatyn kiwnął głową po czym skierował się do drzwi. - I może coś słodkiego, jakąś czekoladę. - zawołał za nim Harry uśmiechając się szeroko.

      - Mam nadzieję, że mi starczy - Louis wytknął chłopakowi język na co on zachichotał i zaraz zniknął za drzwiami.

      Harry westchnął głośno. Przekręcił się w prawo po czym sięgnął do szuflady szafki stojącej przy łóżku. Otworzył ją i wyciągnął notes z długopisem. Przyjrzał się kartce zapisanej słowami, skreślonymi zdaniami i uśmiechnął się do siebie. Piosenka dla Lou była prawie skończona, prawie. Spojrzał na margines przy ostatnim zapisanym słowie; było już 355 słów. Brakowało dziesięciu. Myślał przez chwilę ale myśl, że Louis zaraz przyjdzie więc nie ma za wiele czasu wcale mu nie pomagała i skupiał się prawie tylko na tym a nie na piosence. No nic. Zrezygnował. Dziś już pewnie jej nie dokończy... już nigdy. Miał ochotę się rozpłakać. Chociaż nie... chciał krzyczeć. Chciał się drzeć, bo coś co robił od pięciu lat pójdzie na marne. To miał być prezent dla Lou po jego śmierci. Miał wielką chęć walnąć sobie w twarz. Jak mógł spieprzyć coś takiego?

      I nagle coś wpadło mu do głowy. Louis mógł ją dokończyć. To mogła być ich wspólna praca. Doszedł do wniosku, że to nie jest najgorszy pomysł. Kliknął więc długopis i nabazgrał na kartce kilka słów, prosząc Lou by dokończył piosenkę. Uśmiechnął się do siebie i pośpiesznie schował notes do szuflady. W momencie wszedł Louis a Harry się wzdrygnął. Chłopak podał mu butelkę soku pomarańczowego i tabliczkę czekolady z rodzynkami. Od razu ja rozpakował i zjadł dwie kostki. Zapił to sokiem i posłał wdzięczny uśmiech mężowi. Louis zachichotał.

      - Co jest? - zdziwił się loczek.

      - Masz... - Louis pokazał palcem na swoje zęby. - Trochę czekolady ci zostało. - ponownie się zaśmiał na co Harry zrobił obrażoną minkę i splótł ręce na piersi.

      Szatyn wstał z krzesła i usiadł na łóżku obok chłopaka. Ujął w dłonie twarz męża i cmoknął go w nos.

      - Mimo tych dwudziestu dwóch lat nadal jesteś uroczy jak nastolatek - zauważył Louis a policzki Harry'ego zrobiły się ciemno różowe. - Kocham cię. - dodał szeptem po czym złożył czułego buziaka na ustach ukochanego. Młodszy pogłębił pocałunek i kiedy poczuł, że łzy znów zbierają się w kącikach jego oczu przerwał go i przeniósł wzrok na swoje dłonie.

      Louis patrzył na niego zdezorientowany. Posmutniał momentalnie kiedy zauważył łzy w oczach chłopaka, chwycił go za dłoń i przybliżył się do niego. Patrzył na niego chwilę zanim się odezwał.

      - Harry... - szepnął jego imię najciszej jak tylko potrafił, jakby bał się, że powiedzenie czegokolwiek mogłoby wszystko zniszczyć.

      - Która jest godzina? - odparł Harry zmieniając temat. Widocznie nie chciał rozmawiać o tym co czuł lub po prostu nie widział powodu, żeby o tym rozmawiać. A może nie było o czym rozmawiać...

      - Wpół do szóstej. - odpowiedział szatyn wcześniej zerkając na zegarek wiszący na ścianie nad drzwiami wejściowymi.

      - Chce mi się spać. Ale nie spać. Jeszcze nie... - mruknął cicho zaciskając palce na dłoni męża.

      - Możemy się położyć. Nie musisz zasypiać. - ostatnie słowo ledwo przeszło mu przez gardło. Harry uśmiechnął się do siebie po czym spojrzał na Lou i przytaknął jedynie. Wsunął się pod kołdrę i zrobił miejsce dla męża. Louis zdjął buty i położył się obok niego, pozwolił, by chłopak ułożył się na jego klatce piersiowej i wplótł palce w jego ciemne loki.

      - Ja też cię kocham. - powiedział Harry po chwili ciszy. Louis uśmiechnął się do siebie po czym ucałował chłopaka we włosy.

                                                                  [Die in your arms]

      - Chcesz czekoladkę?

      - Mhm. Możesz dać kawałek. Ale tak, żeby było dużo rodzynek. - odpowiedział sennie Harry.

     - W porządku. - Louis zachichotał sięgnąwszy po tabliczkę i ułamał kostkę, która miała najwięcej rodzynek. Włożył ją chłopakowi do buzi kiedy ten rozchylił usta. Oczy miał przymknięte ale szatyn starał się nie zwracać na to uwagi.

      Kawałek wziął też dla siebie i popił pomarańczowym sokiem. Harry nie miał na niego ochoty. Poprosił o ciszę, o spokojne leżenie i wtulanie się w siebie. Louis zgodził się oczywiście. I spędzili tak długi czas. Harry nie chciał jeszcze zasypiać więc jego mąż robił wszystko, by tylko go wybudzić; składał mokre buziaki na jego szyi, łaskotał go po brzuchu, bawił się jego palcami u ręki. A Harry za każdym razem otwierał oczy.

      - Boję się... - szepnął Harry czując, że powoli zasypia.

      - Czego, kochanie? - spytał Louis wcześniej przełykając ciężko ślinę. Czuł jak serce mu przyśpiesza natomiast serce jego męża zwalniało co było słychać dzięki maszynie podłączonej do klatki piersiowej chłopaka. Tomlinson był bliski płaczu.

      - Że zasnę... i już nigdy się nie obudzę. Nie chcę zasypiać, Louis. Nie chcę... - odparł trzęsącym się głosem loczek. Ręce mu drżały a gardło było niebezpiecznie ściśnięte. Serce jednak biło w stałym, wolnym tempie.

      - Nie bój się. Jestem przy tobie. - Louis starał się pocieszyć młodszego. Starał się być spokojny jednak trzęsący się głos wszystko zdradzał.

      - Nie chcę umierać, Loulou. - Harry załkał chowając twarz w zagłębieniu szyi ukochanego. Palce zacisnął na jego letniej koszulce a jego łzy moczyły skórę starszego. Rozpłakał się jak małe dziecko, ledwo potrafił złapać oddech. Po prostu płakał.

      Louis objął go mocno ramieniem tuląc go do swojej klatki piersiowej. Schował twarz w jego pachnących lokach i zacisnął powieki, by się nie rozpłakać. Nie mógł płakać, przynajmniej nie teraz. Ucałował go w czoło i co chwila szeptał uspokajające słowa. Niestety to nie pomagało. Fakt, Harry nieco się uspokoił ale nadal płakał.

      - Kochanie, proszę... Nie płacz już. Zrób to dla mnie. - poprosił odsuwając od siebie chłopaka. Harry spojrzał na niego zapłakany. Wziął głęboki wdech kiedy Louis przyłożył swoją chłodną dłoń do jego rozpalonego policzka i starł mokre ślady. - Jestem przy Tobie. Jest w porządku. Jestem tutaj, okej? Bądź silny.. dla mnie. - szepnął Louis kiedy oparł swoje czoło o czoło ukochanego. Oboje przymknęli oczy.

      - A ty będziesz silny dla mnie? - odparł Harry drżącym głosem. Na chwilę otworzył oczy, by zobaczyć spiętą twarz Louisa.

      - Będę. - szepnął Louis odnajdując dłoń męża i splótł razem ich palce.

      - Obiecujesz?

      - Tak, obiecuję. - powiedział pewniej zachrypniętym od płaczu głosem a Harry zapieczętował obietnicę delikatnym pocałunkiem.

      - Cieszę się... - zaczął ponownie loczek kiedy jego głos wrócił do normy. Przyciągnął dłoń męża do swojej twarzy i ucałował czule jej wierzch. Louis wtedy otworzył oczy i zaczął się przyglądać chłopakowi. - Nawet nie wiesz ile to dla mnie znaczy... - kontynuował po zaczerpnięciu powietrza. - że mogę umrzeć w twoich ramionach. - skończył ledwo słyszalnie. Louisowi broda się zatrzęsła a oczy zaszły mokrą powłoczką. Zacisnął powieki i po prostu się rozpłakał.

      - Harry. - chlipnął czując dłoń chłopaka na swojej klatce piersiowej, w miejscu gdzie znajdowało się jego serce. Po chwili wykonał to samo; położył swoją dłoń w miejscu gdzie znajdowało się serce Harry'ego. Praktycznie w ogóle nie wyczuwał bicia i pikanie maszyny upewniło go w tym, że serce jeszcze bardziej zwolniło.

      - Nie płacz, misiu. - poprosił cicho Harry tuląc się do swojego męża. Louis objął go mocno po czym wziął kilka głębokich wdechów, by się uspokoić. - Będę czuwał nad tobą. - obiecał Harry. - Więc nie płacz.

      - Kocham cię - odpowiedział Louis po czym złożył pocałunek we włosy chłopaka. Loczek odsunął się od niego, by móc na niego spojrzeć. Uśmiechnął się do siebie i trącił nosem o nos męża kiedy ten otworzył oczy.

      - Też cię kocham. - szepnął bardzo spokojnie. Chwilę wpatrywali się w swoje oczy niemal zezując dopóki Tomlinson nie połączył razem ich ust. To był ostatni pocałunek. Ostatni prawdziwy, namiętny, czuły i pełen uczucia pocałunek. Całowali się powoli starając się pokazać sobie ile dla siebie znaczą. Po dłuższej chwili ich języki spotkały się ze sobą rozpoczynając namiętny taniec ale i delikatny. Zaplątali je raz ze sobą a potem muskali się koniuszkami. Nie potrzebowali więcej. Choć na chwilę serce Harry'ego przyśpieszyło co sprawiło, że Louis uśmiechnął się w usta chłopaka.

      Jakiś czas później odsunęli się od siebie uśmiechając się na strużkę śliny która łączyła ich usta. Wcale im to nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie. Harry uważał, że to słodkie. Przerwał ją ostatnim mokrym buziakiem i westchnął głośno czując zawroty głowy. Przymknął oczy i stuknął placem wskazującym dwa razy w klatkę piersiową męża.

      - Jestem taki zmęczony. - szepnął ledwo słyszalnie a Louis przyjrzał mu się z troską.

      - Więc choć spać, słońce. - poprosił drżącym głosem po czym objął chłopaka i przyciągnął do swojej piersi. - Zaśnij, kochanie. Odpocznij. - dodał będąc bliski płaczu.

      - A ty nie płacz. - wymamrotał Harry w jego szyję. - Umrę szczęśliwy. Sprawiłeś, że przeżyłem najpiękniejsze dwadzieścia dwa lata... przy Tobie. Lepszego życia nie mogłem sobie wymarzyć. U boku mojej miłości. A teraz umrę w twoich ramionach. Jestem szczęśliwy, kochanie. - przyznał Harry. Jego głos już nie był drżący od płaczu. Był czuły, cichy i spokojny a jego ciepły oddech łaskotał szyję jego męża.

      Louis nie wiedział co powiedzieć. Po prostu... na te wyznanie nie było żadnych słów, żadnej odpowiedzi. Więc milczał już uspokojony. Serce zwolniło a on tulił do siebie chłopaka chowając twarz w jego lokach i uśmiechał się do siebie. Harry był szczęśliwy i to było dla niego najważniejsze.

      - Kocham cie, Lou. - dodał po chwili loczek składając ciepłego buziaka na obojczyku męża.

      - A ja kocham ciebie. - opowiedział cicho Louis i ścisnął lekko dłoń chłopaka w swojej. - A teraz już śpij, skarbie. Zaśnij.

      - Dobranoc, Louis. - szepnął Harry z uśmiechem.

      - Dobranoc, aniołku. Śpij dobrze. - rzekł Louis ledwo opanowując cisnący się szloch. Jeszcze nie, powtarzał sobie. Złożył ostatni pocałunek na czole chłopaka i również zamknął oczy. Też chciał zasnąć. Razem z Harrym. Modlił się w duchu, by tak było. Zacisnął powieki, by się nie rozpłakać. Wzmocnił uścisk wokół Harry'ego i nawet nie zauważył kiedy razem z nim zasnął.

   
      Przyjemny sen, gdzie on i Harry są już w podeszłym wieku i spacerują ulicami Londynu przerwał okropnie głośny, denerwujący, ciągły dźwięk. Louis jeszcze nie chciał się budzić. Podobał mu się jego sen i nie chciał go przerywać. Był jeszcze pomiędzy jawą a snem kiedy słyszał wokół siebie jakieś szelesty i ledwo zrozumiałe głosy. Rozchylił powieki czując jak ktoś szarpie go lekko za ramię.

      - Panie Tomlinson, proszę się obudzić. - spojrzał na rudego mężczyznę, rozpoznając w nim po chwili doktora Sheerana. - Proszę się odsunąć. - dodał kiedy Louis usiadł.

      Chłopak był jeszcze zamroczony. Potrząsnął głową i dopiero zauważył kilka pielęgniarek wokół łóżka, na którym leżał. Kobiety krzątały się zdenerwowane a lekarz mówił coś do nich i do Louisa. Ledwo stanął na nogach kiedy został brutalnie ściągnięty z łóżka przez dwie kobiety. W momencie przypomniał sobie ten denerwujący dźwięk, który nadal słyszał.

      Wpadł w panikę, gdy zauważył jak Sheeran wykonuje RK-O na jego Harrym. Mężczyzna był bardzo zdenerwowany, co chwila spoglądał na maszynę, która wydobywała z siebie ten cholerny dźwięk. Louis zaczął się szamotać w ramionach dwóch kobiet kiedy jedna z ich koleżanek przykładała elektrody podłączone do defibrylatora do klatki piersiowej jego męża a chwilę potem jego ciało uniosło się do góry.

      Płakał i krzyczał kiedy te czynności co chwila były powtarzane a maszyna nadal nie pokazywała bicia serca chłopaka. Błagał lekarza i pielęgniarki, by uratowały Harry'ego. Zaraz obok pojawił się jakiś mężczyzna kiedy pielęgniarki nie dawały sobie rady z utrzymaniem Louisa. Wziął on chłopaka w swoje ramiona i pozwolił mu wtulić się w niego. Szatyn objął go mocno za szyję i po prostu płakał a wręcz darł się wiedząc, że już nic i nikt nie pomoże Harry'emu.

      W końcu po dwudziestu minutach dało się słyszeć tylko ciche łkanie szatyna. Maszyna została już odłączona a twarz Harry'ego zasłonięta prześcieradłem. Zapłakana Lucy zapisała godzinę zgonu po czym oddała kartę koleżance i podeszła do mężczyzny trzymającego Louisa. Wzięła go w swoje ramiona i oboje znów się rozpłakali kiedy Harry odjeżdżał na łóżku.

      - Harry. - jęknął Tomlinson otwierając oczy. Przez łzy zdołał zobaczyć doktora Sheerana po czym rzucił się w stronę wyjścia krzycząc imię ukochanego.

      Lucy zdołała złapać go za ramię na korytarzu kiedy biegł za Harrym. Przyciągnęła go do siebie ale on szybko się wyrwał i ruszył w przeciwnym kierunku. Szedł powoli a łzy strużką płynęły po jego policzkach. Ledwo co widział ale nie obchodziło go to.

      Harry umarł. Już go nie ma. I nigdy nie będzie. Nigdy.

      Podszedł do ściany, o którą się oparł. Objął się ramionami, zacisnął oczy a z jego ust ponownie wydobył się szloch. Osunął się po płaskiej powierzchni a twarz schował w dłoniach. Już nie było niczego. Nic nie było ważne, nic się nie liczyło. Nie bez Harry'ego. Głowa bolała go niemiłosiernie, cały się trząsł, ledwo potrafił złapać oddech. Nie czuł niczego. W ogóle się nie czuł. To tak jakby ktoś wyrwał z niego jego część. I w sumie taka była prawda. Harry umarł i umarła też i część jego.

      - Louis? - usłyszał zatroskany głos swojego taty. Uniósł głowę do góry i kiedy zobaczył go przed sobą momentalnie wstał i rzucił się w jego ramiona. Tam ponownie się rozpłakał.

      - Tato. - jęknął przez zaciśnięte gardło.

      - Wiem, Louis. - odparł Mark głaszcząc syna po plecach. Nawet nie potrafił wyobrazić sobie co on teraz czuje. Nie wiedział co powiedzieć. Jak się zachować. I to wydawało mu się najbardziej odpowiednie - pozwolić synowi się wypłakać.

      - Pojedziemy do domu, okej? - zaproponował cicho nadal tuląc do siebie Louisa. Chłopak się nie odezwał więc odsunął go od siebie. Przyjrzał mu się i w momencie serce mu pękło. Jeszcze nigdy nie widział tak rozbitego syna. Sam w tej chwili miał ochotę się rozpłakać.

      - Chodź. - mruknął niemo gdyż głos uwiązł mu w gardle. Ucałował Louisa w czoło po czym objął ramieniem i wyszli ze szpitala. Było jeszcze jasno, nie było później niż po godzinie dwudziestej. Ale szatyn tego nie zauważył. Już na nic nie zwracał uwagi. Nie wiedział gdzie tata go prowadzi. W ogóle nie czuł, że idzie. Płakał i nie potrafił tego zatrzymać. Nie był nawet do końca pewien o czym myśli, czy w ogóle myśli.

       Przymknął oczy i od razu w głowie pojawił mu się Harry. Uśmiechnięty Harry. Wyciągnął do niego dłoń, którą w myślach ujął i po chwili usłyszał głos, który mówił: Jest w porządku, Louis. Jestem szczęśliwy. Pamiętaj, że cię kocham. Od razu na ustach Louisa pojawił się delikatny uśmiech. Wyobrażał sobie, że odpowiada chłopakowi, że również go kocha.

      Otworzył oczy a wtedy wszystko zniknęło. Siedział już w samochodzie i patrzył przez szybę na szpital, od którego się oddalał. Oparł się na siedzeniu po czym przekręcił głowę w stronę bocznej szyby. Znajdowali się już na ulicy i jechali do domu a Louis nadal patrzył na ten przeklęty budynek, w którym został Harry. Przymknął z powrotem powieki a na jego policzku pojawiła się samotna łza, której nawet nie poczuł. Już nie czuł niczego.

       Harry umarł. Już go nie ma. I nigdy nie będzie. Nigdy.