poniedziałek, 21 kwietnia 2014

Epilog. - If I was your boyfriend, I'd never let you go

Hej wszystkim..
Ojejku. No cóż. To już koniec tej historii. Jak na razie nie wiem co powiedzieć ale pewnie zaraz się rozgadam. I tak nikt tego nie czyta więc można mi.
Od razu przepraszam, że tak długo czekaliście. Epilog miał być w połowie marca a to już koniec kwietnia. Nie będę się tłumaczyć tym, że pisałam na telefonie, ani tym, że trudno mi się to wszystko pisało, ani tym, że wena pojawiała się wtedy kiedy nie trzeba. Ale postanowiłam spiąć pośladki i dziś się wyrobiłam. Nie jestem pewna czy jestem z tego zadowolona. Ale epilog zaplanowany był od dwóch lat i jest taki jak chciałam. Tylko nie wiem czy tak dobrze napisany jak chciałam. Wy i tak nie wiecie jak powinien wyglądać więc mam nadzieję, że się spodoba. (Przepraszam za możliwe błędy. Piszę od dziesiątej rano i nie wszystko mogłam wyłapać).
Dwudziestego piątego, czyli już zaraz, minie rok i dziewięć miesięcy od opublikowania pierwszego rozdziału. Kiedy tak czytam to wszystko, te pierwszy rozdziały to śmiać mi się chcę z ich prostoty. W ciągu tego czasu trochę polepszyłam się z pisaniem mam nadzieje. I wiadomo mi, że na epilog czeka sześć osób więc chcę im podziękować za cierpliwość, za to że wytrwali ze mną do końca, że ujęła ich ta historia i że to czytali. Czy jest ktoś jeszcze... nie wiem. Nikt się nie zgłosił, że czeka. Ale jeśli jednak to również dziękuję.
Jest to epilog czyli już koniec i ostatni raz chciałabym Was o coś prosić. Jedyne czego chcę to komentarz. Jeden, jedyny, najzwyklejszy. Nie musicie się rozpisywać. Wystarczy mi zwykła wiadomość, że czytaliście. Niech każdy kto to przeczyta skomentuje. Nawet nie wiecie ile to dla mnie znaczy. I mam nadzieję, że chociaż raz posłuchacie i zrobicie mi małą przyjemność.
Za każdym razem kiedy pisałam Wam rozdział starałam się jak mogłam by był jak najlepszy więc teraz proszę Was o małą przysługę. Wiem, że nie zawsze ma sie chęć komentowania każdego rozdziału, bo ja też tak mam, ale epilog to już chyba można, prawda? Więc bardzo ładnie Was o to proszę. I z góry dziękuję. Będzie mi naprawdę miło.
I to już chyba koniec. Nie wiem co jeszcze powiedzieć. Po prostu dziękuję. Każdemu kto przeczytał tę historię. Widzimy się przy nowym (nareszcie) rozdziale PDC.
      ENJOY!!!







      W pokoju Louisa panował półmrok. Okna były otwarte, by wpuszczały do pomieszczenia choć odrobinę świeżego powietrza (to Jay je uchyliła) ale zasłonięte były roletami. Drzwi były zamknięte na klucz. W pokoju, jeśli dobrze by się skupiło, można było usłyszeć cichy płacz chłopaka, a raczej już mężczyzny. Leżał on skulony na łóżku. Tulił do siebie miękką poduszkę i zaciskając oczy oraz zęby starał się stłumić szloch. Czasami, kiedy w końcu  się uspokoił i policzki były już suche, nagle przypominał sobie o czymś miłym, czego już nie było i ponownie zanosił się płaczem.

      Tym razem tez tak było. Dziś udało mu się przespać całą noc. Kiedy się obudził było już po godzinie dziesiątej. Uśmiechnął się do siebie, gdyż po raz pierwszy od kilku dni czy też tygodni czuł się dobrze. Dłuższy czas nie myśląc o Harrym wziął długi prysznic, włożył na siebie coś czystego i wrócił na łóżko. Chwycił telefon, by napisać do Zayna. Chciał z kimkolwiek o czymkolwiek porozmawiać i Malik wydawał mu się odpowiedni... bo on jako jedyny z trójki jego przyjaciół pewnie już nie spał, mimo że była sobota.  

Odblokował telefon i jego wzrok zatrzymał się na tapecie. Przedstawiała ona Harry'ego. Zdjęcie zostało zrobione w ich domu, w ich wannie a loki chłopaka pokryte były białą pianą. Moment ten został uwieczniony mroźnego wieczoru, w grudni po miłej randce na śniegu. Wtedy zdecydowali się na gorącą kąpiel. Chlapali się pianą, która w jakiś sposób trafiła na włosy Harry'ego i Louis wówczas postanowił zrobić ukochanemu zdjęcie. Automatycznie ustawił je na tapetę, w którą teraz się wpatrywał. 

Harry był piękny. Czekoladowe loki zawsze lśniły. Zielone oczy wiecznie były uśmiechnięte, szczęśliwe mimo sytuacji w jakiej się znajdował. A usta - Louis bez przerwy miał ochotę je całować. Ciało miał opalone naturalnie, umięśnione, wysportowane. Odżywiał się zdrowo i prawidłowo. Zawsze potrafił się ubrać stosownie do sytuacji, chociaż Louis nie cierpiał tych jego sztybletów. Ale uważał, że wygląda w nich idealnie. 

      Tak naprawdę to chyba nie było ani jeden malutkiej rzeczy, której Louis nie lubiłby w Harrym. Bo kochał w nim wszystko. Kiedy tyle co zalety ale wady były dla niego idealne. Mimo, że czepiał się chłopaka o jego dziwactwa jak na przykład uzależnienie od bananów, noszenie tylko i wyłącznie białych stópek z nike, mycie zębów różową szczoteczką i różową pastą, jedzenie chleba z serem i czekoladą czy śpiewanie kiedy szczytował. Innych ludzi mogło by to denerwować, Louisa także ale tak naprawdę to kochał to. Kochał całego Harry'ego. Za to, że po prostu był Harrym. Jego Harrym.    

Teraz, kiedy wpatrywał się w jego zdjęcie na tapecie telefonu, myślał o tym wszystkim. Jaki Harry był. Za co się kochali, o co się kłócili, z jakich okazji uprawiali seks na stole... Kochał to wszystko. Te wszystkie cudowne jak i smutne chwile. Kochał wszystko co było związane z Harrym. I tak cholernie za nim tęsknił. Nikt nie jest w stanie wyobrazić sobie jak mu go brakowało. Jak się czuł budząc się co rano z myślą, że Harry'ego już nie ma, że już go nie pocałuje, nie przytuli, nie powie, że kocha.

      Odłożył telefon, zacisnął powieki i starał się zdusić szloch. I w takiej pozycji trwał do teraz. Ból rozrywał go od środka a on miał ochotę krzyczeć. Ledwo nabierał powietrze do płuc. Harry'ego nie było trzy dni i Louis wciąż nie potrafił sobie z tym poradzić. Nie potrafił normalnie funkcjonować, nic nie jadł, prawie nie spał. Leżał tylko w łóżku i starał się nie płakać. Oczywiście wszyscy się martwili. Mama zabrała go do siebie. Nie wyobrażała sobie, że Louis zostanie w tym pustym i smutnym domu gdzie brakowało Harry'ego. Wiedziała, że jej syn w takim stanie jest zdolny do wszystkiego a nie chciała, by zrobił sobie krzywdę. A Louis wcale nie protestował, by znów zamieszkać z rodziną. 

Ktoś zapukał do drzwi jego pokoju. Ciepły głos kobiety spytał o zgodę, by wejść do pokoju. Louis nie odpowiedział. Nie był w stanie stwierdzić czy nie usłyszał, czy nie chciał usłyszeć, czy może nie potrafił odpowiedzieć gdyż miał zaciśnięte gardło albo może nie chciał odpowiadać. Po prostu. Nie odpowiedział.  

      - Louis? - szepnęła cicho Jay wtykając głowę w szczelinę między drzwiami a framugą. - Mogę wejść? - Louis nie odpowiedział. Kobieta więc weszła cicho do pokoju i zamknęła za sobą drzwi.

      Podeszła do łóżka chłopaka po czym usiadła na nim. Louis zakrywał twarz poduszką i trząsł się lekko. Jay wiedziała co to oznacza. Zrobiło jej się żal syna. Tak długo już płakał. Pewnie sam miał dość. A ją bolało to, że jej syn cierpi. 

      - Kochanie... - westchnęła cicho po czym ułożyła dłoń na jego plecach i zaczęła je lekko pocierać. - Louis, nie płacz, skarbie. To cię wykańcza. 

      Louis zdjął poduszkę z twarzy, powoli podniósł się do pozycji siedzącej i rzucił się mamie w ramiona. Ta automatycznie objęła go mocno. A kiedy Louis zaczął głośno płakać sama myślała, że się rozpłacze. 

      - Shhh... kochanie. Już dobrze. Jestem tu. - mruczała mu do ucha pocieszające słówka i głaskała go po plecach. 

      Przez długi czas panowała między nimi cisza. Kobieta tuliła do siebie syna a on starał się uspokoić. Chciał i jednocześnie nie chciał tej czułości od matki. To było dla niego żenujące; miał dwadzieścia cztery lata, ryczał jak dziecko a Jay jeszcze tuliła go jak malucha. Jednak z drugiej strony byli sami. Więc mógł sobie na to pozwolić. W ramionach mamy czuł się bezpiecznie. 

       - Trzeba się szykować, Lou. - mruknęła lekko odsuwając od siebie chłopaka. 

      - Po co? - zdziwił się Louis. 

      - Jak po co? Dziś jest pogrzeb Harry'ego. Zapomniałeś? 

       Oczy Louisa zaszkliły się. Kobieta powiedziała to z takim spokojem, jakby to było nic wielkiego, że jego mąż zostanie zakopany dwa metry pod ziemią. Ale raczej to mu się wydawało. Jednak na samą myśl o tym co sie stanie miał ochotę krzyczeć. Z całych sił starał się uspokoić. Nie wyobrażał sobie, że pójdzie tam i będzie na to wszystko patrzeć. 

      - Nie idę. - odpowiedział twardo zaciskając oczy po czym odsunął się od matki. 

      - Jak to nie idziesz? Kochanie, to pogrzeb Harry'ego. Nie możesz nie iść. Jak ty to sobie wyobrażasz? - oburzył się Jay. 

       - Po prostu, do cholery, nie idę. Nie mam zamiaru na to patrzeć. Rozumiesz? - Louis syknął przez zęby, na jednym wdechu.   

      - Louis, co ty wygadujesz? - Joanna wstała z łóżka i spojrzała z góry na syna. Nie mogła pojąć tego, że Louis nie chce iść na pogrzeb. 

      - Nigdzie nie idę! - krzyknął a kobietę zamurowało. Patrzyła na niego zszokowana kiedy on starał się unormować oddech. W momencie do pokoju wszedł Mark. 

      - Co się dzieje? Louis, czemu krzyczysz? - mężczyzna przyglądał się synowi. 
  
      - Nie chce iść na pogrzeb. - odpowiedziała Jay. Spojrzała na męża zaszklonymi oczyma po czym wyszła z pokoju na trzęsących się nogach. Louis natomiast spuścił wzrok.

      Mark westchnął głośno. Wrócił się, by przymknąć drzwi po czym podszedł do łóżka Louisa, na którym usiadł. Wlepił wzrok w swoje dłonie i chwilę się zastanawiał zanim odezwał się do syna. Uniósł głowę, by na niego spojrzeć. Louis owijał ramiona wokół swoich nóg, na kolanach miał ułożoną głowę i wpatrywał się w nicość.

      - Lou... - zaczął cicho. - Jesteś pewien? To ostatnia szansa, żeby... - mężczyzna urwał szukając słów.

      - Żeby...? - ponaglił go Louis.

      - Żeby... pożegnać się, z Harrym. - powiedział cicho nie patrząc na syna.

      - Ale ja nie chcę się z nim żegnać, nie rozumiesz? - szatyn załkał. Pierwsza łza spłynęła po jego policzku, którą szybko otarł. Był słaby i wstydził się tego. - Nikt mnie nie rozumie... nie chcę się z nim żegnać... - objął się mocno ramionami i starał się stłumić płacz, w środku krzyczał.

      - Louis. - westchnął Mark po czym przysunął się do syna i wziął go w swoje ramiona. Nie mógł znieść tego widoku, widoku cierpiącego dziecka. - Nie płacz. Ja cię rozumiem. - Louis objął szyję ojca ramionami i tym razem jemu zaczął się wypłakiwać.

      - Nie chcę na to patrzeć... jak go zakopują... - załkał szatyn chowając twarz w zagłębieniu szyi ojca.

      - Dobrze. Rozumiem. Wiem, Louis, wiem. Nie musisz iść.


                                                                                               ||IIWYB||

    
      W domu było cicho. Bardzo cicho. Nikogo nie było. Wszyscy poszli pożegnać Harry'ego. Tylko nie on. Leżał zwinięty na łóżku jak zaledwie dwie godziny temu zanim Jay weszła do jego pokoju. Płakał chyba nawet bardziej. Nie potrafił złapać oddechu, całe jego ciało się trzęsło, nie potrafił powstrzymać łez. Nie potrafił skupić się na jednej myśli, nawet nie był pewien czy w ogóle myślał. W tej chwili nie był pewien niczego prócz jednego - że cierpiał, niesamowicie cierpiał.

      Na zewnątrz padało, jak to w Londynie. Jednak bliscy Harry'ego myśleli inaczej. Kiedy w kościele trwała msza a deszcz zaczął padać nagle wszyscy umilkli. Umilkł pastor ze swoją przemową, ucichły modlitwy ludzi, płacze, szepty. Nastała niesamowita cisza i dało się słyszeć tylko padający deszcz. Harry płacze. - pomyślała Anne. Razem z nami.

      Kiedy Louis usłyszał krople stukające w okno jego pokoju momentalnie uspokoił się. Przestał płakać i w końcu wziął porządny oddech. Przeniósł się do pozycji siedzącej po czym przetarł rękawami mokre policzki i pociągnął nosem. Przesunął się na łóżku pod okno a następnie usiadł na parapecie. Oparł czoło o zimną szybę i przymknął oczy. Nie wiadomo skąd na jego ustach pojawił się uśmiech. Czuł jego obecność. Czuł jakby Harry był tu obok niego. Jakby trzymał go za dłoń i prosił, żeby Louis nie płakał. 

      - Przepraszam. - westchnął powstrzymując drżenie brody. - Po prostu... brakuje mi ciebie. Nawet nie wiesz jak bardzo. - jego głos dziwnie drżał a on wyłamywał sobie palce z rąk. - Hazz, minęły już cztery dni od kiedy ciebie nie ma a ja od tego czasu nie wyszedłem z pokoju. Nie daje sobie rady bez ciebie. Wiem, że ci obiecałem, że będę silny ale jest mi tak ciężko. Nie złość się, proszę. Staram się jak mogę ale jest mi ciężko. I przepraszam jeśli któregoś dnia się poddam. Ale ja po prostu nie umiem żyć bez ciebie... - jęknął żałośnie i zsunął się z parapetu na łóżko. Ponownie zwinął się w kłębek. - Kocham cię, Harry i mam nadzieję, że ty też nadal mnie kochasz. Przepraszam. - wyszeptał ostatnie słowo po czym przymknął oczy i zasnął. 

      W tym samym czasie ludzie wyszli z kościoła i ruszyli na cmentarz. Anne płakała, Gemma nie była obecna. Zresztą jak każdy - każdy był pogrążony w swoim świecie. Nawet mały Larry siedział cichutko w ramionach taty. Wszyscy opłakiwali Harry'ego. A Louis w tej chwili spotykał się z nim w śnie. W końcu mógł go przytulić. 

                       
                                                                                                  ||IIWYB||

      Louis spał, do czasu, aż jego mama zapukała do pokoju budząc go. Niechętnie uniósł powieki i przeniósł się do pozycji siedzącej. Jay usiadła obok niego i spojrzała na niego smutno. Oczy Louisa były czerwone i spuchnięte od płaczu. Zrobiło jej się żal syna i szybko zgarnęła go w ramiona. Louis jęknął cicho niezadowolony na ten gest ale szybko go odwzajemnił. Było mu przyjemnie kiedy mama tuliła go do swojej piersi. Przymknął oczy po czym objął Jay ramionami i oddał się tej chwili. Kobieta ucałowała go we włosy i zaraz odsunęła na odległość zgiętych ramion. Spojrzała na niego współczująco.

      - Jak się czujesz, kochanie? - spytała przeczesując jego roztrzepane włosy. 

      - Jakoś. - mruknął po czym spojrzał na zegarek elektroniczny. Było po godzinie osiemnastej. Długo ich nie było, pomyślał. 

      - Dobrze. To znaczy... nie dobrze. To znaczy... - Jay plątała się w słowach po czym westchnęła i sięgnęła do torebki. Wyjęła z niej białą kopertę i podała synowi. 

      - Co to? - spytał przyjmując papier. 

      - Od Anne... to znaczy... od Harry'ego. Kazał przekazać tobie. - uśmiechnęła się do Louisa po czym nachyliła się w jego stronę i złożyła buziaka na jego gorącym policzku. Chłopak nawet nie zdążył jej się dobrze przyjrzeć, bo wszystkie jego siostry weszły do jego pokoju bez zaproszenia. Szybko odłożył kopertę na szafkę nocną a cała czwórka rzuciła się na zdezorientowanego brata. Zacisnęły swoje ramiona na jego ciele Louis mógł usłyszeć jedynie ich ciche pochlipywanie.  Nie miał pojęcia co się dzieje, jak się zachować. Pozwolił więc dziewczynkom jeszcze bardziej wtulić się w niego. Obejmowały go ciasno ramionami a on starał się je uspokoić. Nie chciał, by płakały. A w tym czasie Jay po cichu wymknęła się z pokoju. 

      - Co się dzieje? - spytał w końcu, najdelikatniej jak tylko umiał. 

      Po dłuższej chwili odezwała się trzynastoletnia Daisy: - Nie ma Harry'ego. - załkała cicho a reszta jeszcze mocniej wtuliła się w niego. 

      Louis poczuł jak jego oczy zachodzą łzami. Dziewczynki były tego świadome, że Harry odszedł. A on, mimo, że minęły trzy dni nie był tego świadomy. Odczuwał brak Harry'ego, oczywiście, ale nadal nie potrafił przyjąć do wiadomości, że jego mąż po prostu umarł, już go nie ma i nigdy nie będzie. Już nigdy nie zobaczy go żywego. 

      Jednak zacisnął oczy i nie pozwolił wypłynąć łzom. Teraz, jak nigdy czuł, że musi być silny. Dla swoich sióstr. Chociaż doskonale wiedział, że jest słaby. Ale teraz nie mógł tego okazać, przynajmniej nie w tej chwili. W końcu był starszym bratem, musiał być dla nich wzorem czy podporą. A one teraz tego potrzebowały. 

      Sięgnął dłonią do miękkich blond włosów dziewiętnastoletniej Lottie po czym ucałował ją we włosy. Warga mu drżała niebezpiecznie więc postanowił coś powiedzieć. 

      - Hej, dziewczyny. Nie płaczemy. - powiedział z uśmiechem wyrywając się z uścisku czterech sióstr. 

      - Ty cały czas płaczesz. - zauważyła Fizzy. Louis spiął się ale nie dawał poznać tego po sobie. Uśmiech na chwilę znikł z jego twarzy ale zaraz ponownie go przywołał. Tylko jedna osoba mogła zauważyć, że udaje. 

     - No tak. Ale już nie płacze. Nie widać? - Wyszczerzył się do siostry a reszta zachichotała cicho. - Więc wy też już nie płaczcie. - poprosił szczerze po czym przyciągnął na kolana Pheobe.  

      - Czemu już nie płaczesz? - zdziwiła się dziewczynka spoglądając na niego z dołu. 

      - A to źle? - zrobił duże oczy udając oburzenie. Bliźniaczki znów się krótko zaśmiały.

      - Nie, to dobrze. - uśmiechnęła się Pheobe kręcąc głową. - Ale płakałeś przez ostatnie trzy dni. A teraz się uśmiechasz... Dlaczego?  

      - Rozmawiałem z Harrym. - odparł poważnie przeczesując blond grzywkę siostry siedzącej na jego kolanach.  

      - Jak to? - zdziwiła się Fizzy, nie rozumiała brata. 

      - Kiedy wy byłyście... - urwał szukając odpowiedniego stwierdzenia. - w kościele, ja, fakt, siedziałem tu i płakałem. Aż w końcu usnąłem. I przyśnił mi się Harry. Rozmawiałem z nim. - uśmiechnął się do siebie.  

      - Louis, co ty wygadujesz? - obok chłopaka usiadła Lottie i chwyciła go za ramię. Pozostała dwójka siedziała na przeciwko nich.

      - Rozmawiałem z Harrym. Naprawdę. Odwiedził mnie we śnie. Rozmawialiśmy. - uśmiech nie schodził mu z twarzy. 

      - I co ci powiedział? - zaciekawiła się Daisy. 

      - Że jest mu smutno kiedy patrzy na mnie płaczącego. Że wtedy czuje się okropnie i jest mu źle, bo nie może mi pomóc, nie może mnie wtedy przytulić... - oczy Louisa ponownie zaszły łzami. - I poprosił, żebym już więcej nie płakał, bo nie może mnie wtedy pocieszyć. 

      - A ty co mu odpowiedziałeś? - spytała Fizzy. 

       - Że się postaram, dla niego. - uśmiechnął się a siostry poszły w jego ślady. - I teraz ja proszę was żebyście nie płakały. Bo Harry'emu pewnie jest smutno... 

      - Louis... - westchnęła Lottie a Louis obrócił się w jej stronę, by spojrzeć na nią. Patrzyli sobie w oczy i chłopak widział w tych siostry, że mu nie wierzy ale też bardzo współczuje. 

      - Proszę. - szepnął jakby tylko do blondynki. Ona przymknęła oczy i kiwnęła lekko głową po czym uśmiechnęła się delikatnie a Louis zrobił to samo.  

                                                                                                       ||IIWYB|| 

      - Louis, zjadłbyś coś w końcu. - powiedziała ciepło Jay kiedy wszyscy całą siódemką siedzieli w pokoju Louisa i rozmawiali grając w karty. Wszyscy chcieli pocieszyć chłopaka, nikt nie chciał by był smutny i płakał. 

      - Nie jestem głodny. - jęknął odkładając swoją talię kart. 

      - Lou... nic nie jesz. Chociaż kromkę zjedz. - prosiła błagająco Jay.

      - No właśnie, Louis. Zjedz chociaż trochę. - poprosiła Pheobe uśmiechając się lekko do brata. 

      - Dobra, może coś wcisnę. - zgodził się Louis bez żadnych oporów. Sam nie wiedział czy chciał sprawić przyjemność bliskim czy faktycznie był głodny. 

      Mama przygotowała mu dwa tosty i nie tylko jemu. Żeby było mu raźniej siostry razem z nim pałaszowały kolację. Panowała między nimi przyjemna cisza. A Louis, aż wstyd się przyznać, czekał aż to wszystko się skończy. Chciał już zostać sam mimo tej miłej atmosfery.  Przez pewien czas, kiedy rozmawiał z siostrami o Harrym, było mu naprawdę lepiej. Ale już później musiał udawać uśmiech i cały ten dobry humor, którego nie miał. Jednak pocieszał go fakt, że u wszystkich, w ich oczach, widział smutek. Czyli nie tylko on... 

      Został sam po godzinie dwudziestej. Kiedy drzwi jego pokoju się zamknęły za całą szóstką odetchnął głęboko i rzucił się na łóżko. Louis naprawdę doceniał to, że miał ich przy sobie, że chcieli pomóc, wesprzeć. Ale teraz potrzebował tylko samotności. Chciał pobyć sam ze sobą i Harrym w swojej głowie. Miał ochotę z nim porozmawiać. Tylko nie wiedział o czym, jak zacząć rozmowę. Westchnął więc i przeniósł się do pozycji siedzącej. Rozejrzał się po pokoju jakby czegoś szukał i jego wzrok zatrzymał się na białej kopercie na jego stoliku nocnym. Nie myśląc ani chwili dłużej sięgnął po nią. Usadowił się wygodnie pod ścianą i wyjął z koperty kartkę w kratkę po czym zaczął czytać. 

      Piosenka dla mojego kochanego Louisa - było napisane na początku jako wprowadzenie. 

       Cześć, kochanie - na to zdanie usta Louisa wygięły się w lekkim uśmiechu. - Skoro to czytasz to pewnie już mnie nie ma. Chcę Cię za to przeprosić, że nie ma mnie obok Ciebie a pewnie bardzo mnie potrzebujesz. Chciałbym Cię teraz przytulić, wiesz? I powiedzieć Ci jak bardzo Cię kocham. Ale już nie mogę i to mnie bardzo boli. Wiedz jednak, że mimo, iż nie ma mnie obok Ciebie to... przyłóż swoją dłoń w miejsce gdzie masz serce - i Louis tak zrobił a jego oczy zaszkliły się. - Już? Okej. To widzisz... jestem właśnie tam kochanie. Zawsze tam będę...- Louis zacisnął powieki a po jego policzku spłynęła łza. - Nie płacz, Louis. Posłuchaj co mam Ci jeszcze do powiedzenia. Pamiętasz ten dzień, kiedy nocą, pięć lat temu, zabrałeś mnie na London Eye? Wtedy dałem Ci mój wisiorek od dziadka. - chłopak sięgnął do szyi po czym ujął w dwa palce srebrne serduszko z wygrawerowaną literką 'H' a to dlatego, że Harry ma imię po dziadku. - Tamtego dnia wpadłem na pomysł, by napisać dla Ciebie piosenkę. I od tamtej pory ją pisałem. Postanowiłem sobie, że będzie miała 365 słów. Troszkę mi nie wyszło bo zabrakło dziesięciu. Więc teraz proszę Cię, abyś ją dokończył. To będzie nasza wspólna piosenka. Chociaż nie wiem czy bez melodii to jest piosenka. Więc może wiersz? Tak, niech to będzie nasz wspólny wiersz. O nas. Dokończ go. I pamiętaj, że kocham Cię najmocniej na świecie. 
Na zawsze Twój, 
Harry.  

      Louis odłożył kartkę nie będąc w stanie czytać dalej. Łzy kompletnie zasłoniły mu widok. Sięgnął więc dłońmi do oczy i przetarł je mocno. Nie wiedział co się z nim dzieje. Po tym krótkim liście od Harry'ego cały był roztrzęsiony. Rzucił się na łóżko twarzą w poduszki i po prostu zaczął krzyczeć. Miał już dość. Chciał w jakiś sposób dać upust emocjom. Krzyczał dłuższą chwilę po czym gwałtownie zerwał się z łóżka i wpadł do swojej łazienki mocno zatrzaskując drzwi. Zdarł z siebie ubrania i w tym czasie odkręcił ciepłą wodę pod prysznicem. W ogóle nie zastanawiając się nad tym co robi sięgnął do szafki nad zlewem i wyjął to czego chyba nigdy nie trzymał w dłoni. Ostre i zimne narzędzie wręcz paliło go w dłoń ale nie przejął się tym. Wszedł do kabiny a kiedy ciepła woda zetknęła się z jego skórą odetchnął głośno. Trochę go uspokoiła. Jednak nie odebrała mu chęci do tego co tak bardzo chciał zrobić. 

      Usiadł opierając się o ścianę kabiny i przyjrzał się ostrzu. Był ciekaw czy to zadziała. Ludzie mówią, że tak. Mówią, że ból fizyczny przejmuje ból psychiczny. I już nie myślisz o tym co boli twoje serce tylko o tych ranach. Wtedy tylko one bolą. Ludzie tak mówią a Louis chciał spróbować. Wyciągnął więc lewą dłoń przed siebie i oparł zewnętrzną stroną o kolano. W prawej dłoni trzymał żyletkę i chwilę przypatrywał się jej jakby jeszcze się wahał. Potrząsnął głową po czym przyłożył ostrze do delikatnej skóry. Nacisnął lekko i przeciągnął do środka. Na jego twarzy pojawił się delikatny grymas ale nie bolało za bardzo. Westchnął ponownie nieco zdenerwowany. Krwi nie było jeszcze widać, pojawiło się jedynie małe zaczerwienienie więc stwierdził, że zrobił to za lekko. 

      Po chwili podjął drugą próbę. Tym razem mocniej docisnął żyletkę do skóry i szybkim ruchem przesunął ją do wewnątrz. W momencie z jego ust wydobył się cichy jęk a na nadgarstku pojawiła się szkarłatna krew. Nawet nie zauważył kiedy strużką spływała w dół jego dłoni. Jego oczy zaszkliły się i zaraz zaczął płakać. Zrobił kolejne nacięcie i kolejne a krew płynęła w dół jego dłoni. Nie miał już siły. Nie miał siły, by zatamować krwotok. W tej chwili miał tylko ochotę płakać. 

      Rzucił żyletkę przed siebie i opadł na kolana. Ledwo podniósł dłonie do twarzy po czym zakrył ją i wybuchł płaczem. Miał już dość, naprawdę. Wcale nie zapomniał. Serce wciąż go bolało. Tak samo jak nadgarstek. A w duchu modlił się, by to był już koniec. Chciał umrzeć.


      Nie był pewny ile dokładnie spędził czasu pod prysznicem. Woda była już lodowata a krew dawno przestała płynąć. Nie płakał już ale wciąż w tej samej pozycji myślał. Czekał na śmierć, która nie nadeszła. Najwyraźniej cięcia były za płytkie. Nie udało się. Był na siebie wściekły. Miał ochotę dać sobie w twarz. Jednak kiedy spróbował usiąść całe jego ciało odmówiło posłuszeństwa. Nie mógł się ruszyć, nie potrafił. 

      Spróbował ponownie i ostatkiem sił udało mu się wyprostować nogi i oprzeć plecy o ścianę prysznica. Dopiero teraz poczuł jak zimna była woda, która wciąż spływała po jego ciele. Momentalnie zrobiło mu się okropnie zimno. Objął się ramionami a zęby zaczęły stukać o siebie. Wstał gwałtownie z podłogi i wyszedł z kabiny. Ulżyło mu, bo tu było o wiele cieplej. Sięgnął do ręcznika wiszącego na kaloryferze i opatulił się nim szczelnie. Przymknął oczy i pozwolił sobie się uspokoić. 

      Kiedy czuł, że jest gotowy powolnymi krokami skierował się do wyjścia z łazienki. Równie wolno i spokojnie usiadł na łóżku. Ostrożnie wyjął lewą dłoń spod puchatego ręcznika i przyjrzał się nadgarstkowi. W sześciu miejscach jego skóra była rozcięta, skrzywił się na ten widok. Musiał to jakoś opatrzyć. Zrzucił więc z siebie ręcznik i mimo, że nadal czuł nieprzyjemny chłód podszedł do szafy z ubraniami. Wyjął ciepły sweter i miękkie spodnie dresowe. Nie zakładając na siebie bielizny wciągnął wcześniej przygotowane ubrania po czym wrócił do łazienki. Tam przemył rany wodą utlenioną i owinął nadgarstek bandażem. 

      Po chwili leżał już skulony na łóżku pod pierzyną. Przymknął oczy i wrócił myślami do Harry'ego. Automatycznie uśmiech pojawił się na jego ustach. Jednak musiał przyznać, że to co niedawno zrobił pomogło mu. Był już spokojny i nie miał ochoty płakać. Czuł się o wiele lepiej. Nawet nie zauważył kiedy zasnął a w snach pojawił się jego mąż. 

                                                                                             ||IIWYB||

      Obudził się z zatkanym nosem i spuchniętymi oczami. Już wczoraj wiedział, że tak będzie. Było mu zimno a kiedy przyłożył dłoń do czoła okazało się, że jest okropnie gorące. I wszystko już było jasne, był przeziębiony.

      Niespodziewanie kichnął unosząc się do góry po czym znów opadł na poduszki i jęknął zmarnowany. Już miał tego dość. Nie miał ochoty być chorym, szczerze to nienawidził tego. Jak dobrze pójdzie to będzie chory najwyżej tydzień a jeśli źle to... aż strach pomyśleć. Louis od zawsze miał problemy ze zdrowiem. Często chorował i często trafiał do szpitala. Tego dnia również chorował i miał ogromną nadzieję, że w szpitalu się znajdzie. 

     Przetarł zatkany nos wierzchem dłoni i odetchnął głęboko, a przynajmniej się starał. Jakoś nie przepadał za oddychaniem przez buzie. Już sobie wyobrażał jak to wspaniale będzie mieć suchy i sztywny język. Automatycznie zachciało mu się pić (teraz to będzie musiał pić co chwilę) więc wstał z wygodnego łóżka i skierował swoje kroki do łazienki. Kiedy wszedł pierwszym co zobaczył był prysznic i wszystko co działo się wczoraj wróciło do jego umysłu. Instynktownie spojrzał na lewy nadgarstek. Kropelki krwi były widoczne przez materiał bandaża ale Louis nie miał ochoty zmieniać opatrunku. Nie chciał w ogóle myśleć, że to zrobił. Brzydził się sobą i tymi ranami. Postanowił, że będzie to po prostu ignorować. Będzie nosił długie rękawy, nie będzie patrzył w to miejsce i po prostu zapomni. Harry na pewno byłby zawiedziony jego postępowaniem.

      Nie chciał dłużej o tym myśleć więc szybko podszedł do umywalki. Odkręcił ciepłą wodę i przemył nią twarz po czym przekręcił kran na wodę zimną i upił jej trochę. Po omacku sięgnął po biały ręcznik na wieszaczku przy lustrze i przetarł nim dokładnie twarz. Dopiero spojrzał w lustro, by się sobie przyjrzeć. Wyglądał okropnie. Cała twarz była spuchnięta i czerwona tak jak oczy. Nie był do końca pewien czy to bardziej przez wczorajsze płakanie czy przeziębienie. Nie chciał dłużej o tym myśleć więc wrócił do łóżka i zakopał się pod chłodną pierzynę. Spojrzał jeszcze na zegarek; była godzina siódma siedem, po czym znów zasnął. Ten dzień zapowiadał się okropnie.

      Koło godziny jedenastej, kiedy dziewczynki zjadły śniadanie a Fizzy wraz z tatą poszli na grób Harry'ego zmartwiona Jay skierowała się do pokoju syna. O tej porze, od kiedy Harry'ego nie ma, Louis schodził już na herbatę ale tym razem się to nie stało. Normalne więc, iż jego rodzicielka zmartwiła się tym zważając na to co teraz się dzieje w jego świecie. Zapukała cicho do jego pokoju a kiedy nikt jej nie odpowiedział pozwoliła sobie na wejście do środka. Ujrzała jedynie głowę swojego syna wystającą spod ciepłej pierzyny. Włosy miał porozrzucane na poduszce i na pierwszy rzut oka wyglądał jakby smacznie spał. Jednak kiedy kobieta usiadła na brzegu jego posłania zauważyła podpuchnięte oczy i zarumienioną twarz. Instynktownie przyłożyła dłoń do jego czoła - było gorące. Westchnęła zmarnowana i pokręciła głową. Było jej okropnie żal Louisa. Już teraz miał dość problemów a choroba wcale nie była mu do tego potrzebna. Jeszcze tego brakowało, by w szpitalu się znalazł.

      Objęła sobie za cel szybkie wykurowanie swojego chłopca i wręcz w podskokach wróciła do kuchni, by przygotować mu czarną herbatę z konfiturami z malin. To zawsze choć trochę mu pomagało. Kubek pełen zdrowotnej cieczy postawiła na plastikowej, czerwonej tacy. Obok niej pojawiły się zaraz paczka chusteczek i zimny okład. Z takim zestawem powoli wróciła do pokoju syna. Ponownie usiadła  na brzegu jego łóżka po czym schyliła się, by złożyć mokry pocałunek na rozpalonym czole Louisa.

      - Mamo. - jęknął niezadowolony chłopak. Jay zachichotała cicho a on przekręcił się na plecy. - Jestem chory. - mruknął kiedy kobieta przeczesała palcami jego spoconą grzywkę.

      - Wiem, skarbie. Dlatego mam dla ciebie to. - odchyliła się od niego, by mógł się lekko unieść i zobaczyć tacę na kolanach rodzicielki. Opadł z powrotem na poduszki i uśmiechnął się do kobiety. Był jej wdzięczny za to, że tak o niego dba.

      - No już, wstawaj i wypij herbatkę. Jest taka jaką lubisz. - zachęciła go ciepłym uśmiechem i nie potrafił odmówić. Usadowił się wygodnie pod ścianą po czym wziął od matki ciepły kubek i upił łyk napoju. Na jego usta wkradł się błogi uśmiech i zaraz wypił herbatę do połowy. - Smakuje?

      - Tak, jest pyszna. Dziękuję.

      Jay siedziała z nim do póki nie wypił wszystkiego. Kiedy skończył podała mu chusteczki, by mógł przeczyścić nos. Następnie Louis znów ułożył się wygodnie w swoich pieleszach a mama położyła mu na czoło mokrą chusteczkę, która miała obniżyć jego temperaturę. Przymknął oczy kiedy powoli okropny ból głowy zaczął mijać. Johannah, od kiedy Louis był małym chłopcem stosowała na nim te metody kiedy był chory i to zawsze pomagało. Teraz też herbata z konfiturami i zimny okład dawały efekty.

      - Mogę już iść spać? - mruknął kiedy Jay od dłuższej chwili wpatrywała się w przysypiającego syna. Na to pytanie zaśmiała się krótko i znów ucałowała go w czoło.

      - Oczywiście, kochanie. - uśmiechnęła się do niego po czym jeszcze poprawiła mu kołdrę i wyszła po cichu z jego pokoju. A Louis zaraz zasnął.

      Louis miał lekki sen więc kiedy po dwóch godzinach spokoju ktoś zapukał do niego od razu się wybudził. Jeśli to mama to zrozumie ale jeśli ktoś inny to będzie na nią zły, że pozwoliła komukolwiek do niego wejść. Przekręcił się na lewą stronę zakopując się pod ciepłą kołdrą po sam czubek głowy mając nadzieję, że nieproszony gość da mu spokój. Drzwi po chwili otworzyły się skrzypiąc nieco na co chłopak się skrzywił. Kiedy był chory to tak jakby miała kaca i każdy, nawet najmniejszy dźwięk doprowadzał go do szału, mimo że ból głowy już dawno minął.
   

      - Louis? - szepnął cichy, dziewczęcy głosik. Od razu poznał, że to Fizzy. Dziewczyna usiadła, tak jak jego mama, na brzegu łóżka i sięgnęła do jego włosów. - Obudź się. - poprosiła drżącym głosem. Louis jęknął w duchu i postanowił uchylić powieki. Był starszym bratem i musiał jakoś zaradzić, bo przecież nie chciał, by jego młodsza siostrzyczka płakała. Nawet jeśli był chory.

      - Co się stało? - spytał kiedy przeniósł się do pozycji siedzącej. Fizzy od razu rzuciła mu się w ramiona więc objął ją delikatnie a kiedy się rozpłakała zaczął delikatnie pocierać jej plecki. - Co się stało? - spytał ponownie, gdyż odpowiedzi nie dostał.

      - Byłam u Harry'ego. - chlipnęła. Louis poczuł jak jego oczy niekontrolowanie zachodzą łzami. Nie chciał znowu płakać. I nie dlatego, że siostra była obok tylko miał już serdecznie dość ciągłego ryczenia. Harry'emu się to nie podobało więc starał się być silny. Ale wystarczyło tylko, że ktoś mu przypomniał... Był zły na Lottie. Nie chciał jej pocieszać. Chciał ją teraz wyrzucić za drzwi ale wiedział, że to było nieodpowiednie. Nie wiedział jak w tej chwili miał się zachować. Chciał tylko położyć się i płakać.

      - Kiedy do niego pójdziesz? - spytała odsuwając się od niego. Spojrzał na jej zapłakaną twarz i zrobiło mu się szkoda siostry jednak wciąż był zły. Nie chciał rozmawiać o Harrym.

      - Fizzy, jestem chory. Źle się czuję. Możesz iść do mamy? - poprosił najspokojniej jak tylko umiał.

      - Ale...

      - Fizzy, proszę cię. Zaraz głowa mi eksploduje... - tym razem jego ton głosu był stanowczy i bardziej groźny.

      - Okej... - westchnęła dziewczyna po czym wstała z łóżka. Jeszcze przed wyjściem ucałowała go w policzek i po chwili zniknęła za drzwiami.

      W porządku. Było mu szkoda siostry. Ale ona też mogłaby go zrozumieć. Był chory, czuł się okropnie. Mężczyzna, którego kochał nad życie umarł i został pochowany a ona chciała, żeby to jeszcze ją pocieszano. Przecież to był jakiś absurd! Czemu nikt nie mógł go zrozumieć? Jedyne czego teraz chciał to umrzeć i być już przy Harrym a oni wszyscy wymagali od niego, żeby się uśmiechał. To niedorzeczne...

      Pokręcił głową sam do siebie i opadł na poduszki. Przymknął oczy próbując powstrzymać łzy i zacisnął usta, by dolna warga mu nie drżała. Zakrył się kołdrą pod szyję i powstrzymując łzy postarał się zasnąć. Jednak kiedy kichnął niespodziewanie poczuł się taki beznadziejny i bezsilny, że po prostu się rozryczał. Przykrył twarz poduszką i zaczął krzyczeć. To nie było nic szczególnego, po prostu krzyk. Bardzo głośny krzyk, jednak stłumiony przez miękki materiał poduszki. Za chwilę wziął głębszy oddech i znów zaczął krzyczeć. I tak do skutku, aż się uspokoił i w końcu zasnął.

       Przebudził się kiedy za oknem zrobiło się już trochę ciemniej. Było coś koło godziny szesnastej a Louis czuł się już o wiele lepiej. Tylko połowa nosa była zatkana, głowa go nie bolała a gorączka ustąpiła. Miał nadzieję, że to już koniec, że przeziębienie minęło. Ale jeszcze na wszelki wypadek postanowił wypić mamusiową herbatę z konfiturami. Zszedł więc do kuchni, tak cicho, by nikt go nie zauważył. Nadal nie miał ochoty na towarzystwo kogokolwiek więc kiedy wszedł do kuchni a przy stole siedziały bliźniaczki, tata i mama chciał po prostu się obrócić i wrócić do swojego łóżka. I właśnie tak zrobił jednak Jay zatrzymała go zmartwionym głosem.

       - Louis? Może zjesz coś, skarbie?

       - Nie mam ochoty, mamo. Dziękuję. - odpowiedział nie odwracając się do niej. Już miał zrobić kolejny krok w stronę schodów kiedy kobieta złapała go za ramię.

       - Jak się czujesz? - przyłożyła dłoń do jego czoła. - Już nie masz gorączki. - uśmiechnęła się. - Boli cię coś? - na to pytanie pokręcił głową. - Jak się czujesz? - wypytywała dalej a Louis chciał krzyknąć jej w twarz, żeby dała mu spokój. Jednak to była jego mama, nie siostra i powstrzymywał się.

      - Dobrze. - mruknął oschle.

      - Kochanie... - Jay przyjrzała mu się z troską a on uciekał wzrokiem ale nic na to nie powiedziała. - Zjadłbyś coś, przygotuję ci coś lekkiego. - powiedziała spokojnie jakby prosząc go o to. Louis mógł zobaczyć w jej oczach żal ale nie chciał na to patrzeć. W tej chwili nienawidził siebie za...

      - Wychodzę. - wyrwał się z uścisku mamy i ruszył w kierunku korytarza. Tam założył Vansy na bose stopy i już wciągał kurtkę na ramiona kiedy obok pojawiła się Johannah.

      - Lou, gdzie idziesz? - przyglądała mu się zmartwiona kiedy on w pośpiechu się ubierał.

      - Do Harry'ego. Chyba mi wolno... - wyprostował się i spojrzał na matkę mrużąc oczy.

      - Tak, oczywiście. Tylko... jesteś chory, kochanie.

      - Już czuję się lepiej. - sięgnął do klamki po czym otworzył drzwi. - Pa, mamo. - powiedział cicho i wyszedł. Zamknął za sobą drzwi a po jego policzkach spłynęły łzy. Nienawidził siebie w tej chwili.

      Naciągnął na głowę kaptur, przetarł twarz dłońmi po czym wcisnął je do kieszeni dresów i ruszył przed siebie. Wiedział na jakim cmentarzu Harry był pochowany więc nie miał problemu z drogą. W Londynie było kilka a może i kilkanaście takich miejsc a on nie miał przy sobie telefonu ani portfela. A nawet jeśli to nie odważyłby się zadzwonić do mamy i spytać. Na szczęście wiedział gdzie iść i po dwudziestu trzech minutach przekroczył bramę londyńskiego cmentarza.

      Nagle zrobiło mu się zimno. Czuł się nieswojo w tym miejscu. Cmentarz był naprawdę duży a on musiał znaleźć jedną osobę. Był pewien, że to mu trochę zajmie. Szukał po świeżych grobach, takich gdzie jeszcze nie było nagrobka. Był przekonany, że znalezienie Harry'ego zajęło mu jakieś pół godziny. Stał przed kupką piasku pokrytą wieńcami i zniczami. Czuł jak serce mu przyspiesza. Wystarczyło, że spojrzał na wstęgę z napisem kochanemu mężowi - Louis a po jego policzkach, aż na szyję spłynęły słone krople. Stał tak dłuższą chwilę w bez ruchu. Nadal nie potrafił przyswoić do siebie myśli gdzie właśnie jest i na co patrzy. Czuł się jakby to był jakiś cholerny koszmar.

      W końcu odważył się zrobić kilka kroków. Ukląkł na mokrej ziemi i drżącą dłonią odchylił z krzyża mały wieniec, by przeczytać z tabliczki: 


                                                                       Pamięć jest droższa od słów. 

                                                                       Rozłąka jest naszym losem. 
                                                                       Spotkanie naszą nadzieją.
                                                                       Harry Styles
                                                                       01.02.1994                                                                                                                                                                                                 12.10.2017
                                                                       Śpij Aniołku...      



      Louis wziął drżący oddech, by po chwili móc ponownie się rozpłakać. Zakrył twarz dłońmi i skulił się w sobie. W momencie poczuł coś mokrego na karku. To był deszcz, rozpadało się. A Louis był pewny, że to Harry płacze razem z nim. Wymamrotał ciche przepraszam po czym wstał i ruszył kierunku wyjścia. Po chwili zaczął biec ile sił w nogach. Miał ochotę się zatrzymać i krzyczeć ale nie mógł sobie na to pozwolić. Biegł przez ulice Londynu. Ludzie przypatrywali mu się, inni zszokowani, inni ze współczuciem a jeszcze inni z pogardą. Nie obchodziło go to i po prostu biegł dalej. Chciał jak najszybciej znaleźć się w swoim łóżku. A deszcz nadal padał.



      Kiedy w końcu dotarł do domu wpadł do niego niczym burza i trzasnął drzwiami. Zrzucał z siebie bluzę i buty kiedy w korytarzu pojawiła się jego mama.

      - Boże. Louis, kochanie, co się stało? - podeszła do niego przestraszona i chciała go zgarnąć w swoje ramiona jednak on się wyrwał.

      - Zostaw. - powiedział drżącym głosem. Nie raczył nawet obdarzyć matkę spojrzeniem, tylko od razu wbiegł na górę do swojego pokoju gdzie zamknął się i rzucił na łóżko. Jay nie poszła za nim. Starała się choć trochę zrozumieć syna i dała mu trochę przestrzeni. Znała go i wiedziała, że właśnie tego teraz potrzebuje - samotności. Da mu czas i dopiero później pójdzie do niego, by przytulić i pocieszyć. Teraz Louis chciał być sam.

      Rzucił się na łóżko po czym skulił się na nim niczym mały chłopczyk. Oplótł ramionami swoje ciało i płakał. Płakał dopóki łez mu nie zabrakło. W końcu uświadomił sobie, że Harry'ego już nie ma. Umarł i nigdy więcej go już nie zobaczy. Harry już nigdy więcej go nie przytuli i nie powie jak bardzo kocha. Jego serce pękało, po prostu. Czuł jak w środku boli go niemiłosiernie, jak krzyczy za Harrym i krzyczy coraz głośniej co powodowało, że ono po prostu pękało. Łamało się po kolei na coraz to mniejsze kawałki, z bólu, z braku uczucia, braku ciepła, miłości, bezpieczeństwa. Z braku Harry'ego. Serce Louisa już nie wybijało tego samego rytmu co kiedyś, kiedy Harry był obok. Ono pękło i było coraz słabsze i słabsze. I czekało na ten dzień, aż po prostu uśnie i Harry weźmie je w swoje dłonie i przytuli do piersi. Bo bez niego już nic nie było takie samo. Chciało umrzeć.



     Louis nawet nie zauważył kiedy stracił przytomność, odleciał i zasnął. Stracił kontakt z rzeczywistością.


                                                                                                ||IIWYB||

Rok później.

12 października, 2017 roku.

     
Tego dnia, kiedy chory Louis wrócił podczas deszczu zapłakany z grobu Harry'ego, trafił do szpitala. Spędził tam ponad tydzień. Przeziębienie po prostu przejęło nad nim kontrolę. Jay właśnie tego się obawiała, szpitala. Wiedziała, że będzie źle jeśli Louis się tam znajdzie. I miała rację. Chłopak często miał myśli samobójcze, ciągle wracały do niego wspomnienia tego jak Harry spędzał w szpitalu mnóstwo czasu, tego jak on był przy nim, tego jak jego mąż umarł w jego ramionach. To powodowało niechęć do życia. Nie chciał także jeść więc był karmiony przez kroplówkę. Całe dnie albo przesypiał albo przepłakiwał. Do nikogo się nie odzywał, jedynie do swojej mamy i małego Larry'ego. Kiedy wrócił do domu, pierwsze po co sięgnął to żyletka. To mu pomagało - ból fizyczny odbierał ból psychiczny i po tym szybko usypiał. Tak wyglądał cały jego rok bez Harry'ego; spał, płakał, ciął się i znów spał. Jay bardzo długo namawiała go na psychologa. Po długich rozmowach w końcu się zgodził. Wytrzymał tylko dwa spotkania. Ciągle powtarzał, że jeśli ktoś chce mu pomóc to niech zwróci mu Harry'ego.

      Wiedział, że pewnie Harry nie był zadowolony z jego zachowania ale co miał zrobić? Nie potrafił poradzić sobie z życiem bez Harry'ego. W sumie to nie potrafił w ogóle poradzić sobie bez Harry'ego. Bez tego chłopaka nie miał ochoty żyć. Za każdym razem kiedy zasypiał modlił się, by Bóg pozwolił mu umrzeć i wreszcie przytulić się do Harry'ego. Nie rozumiał dlaczego On pozwala mu na takie cierpienie. I Wtedy przypominał sobie, że obiecał Harry'emu, iż będzie starał się żyć co mówiło mu, że teraz to on decyduje o swoim losie i to on zdecyduje kiedy ma umrzeć.

      Zdecydował.

      Włożył  na siebie ciemne jeansy i kremowy sweter Harry'ego. W tej chwili był sam w domu. Dziś była rocznica śmierci Harry'ego i wszyscy byli u niego. Wiadomym było, iż Louis pójdzie sam. I właśnie się szykował. Dzisiejszy dzień to był wyjątkowy dzień. Nie tylko ze względu na to co stało się rok temu ale też na to co miało się stać. Bo Louis zdecydował.

      Kolejny raz przeczytał piosenkę od Harry'ego. Nadal jej nie dokończył a dziś chciał to zrobić. Musiał. Harry przecież poprosił go o to. Długo myślał nad tymi dziesięcioma słowami. One musiały być wyjątkowe, musiały mieć w sobie to coś, musiały spodobać się Harry'emu. Nie mogły być byle jakie. Musiały płynąć prosto z bolącego serca Louisa. Musiały odzwierciedlać jego miłość do męża i ból po jego stracie. Musiały wyrażać wszystkie jego myśli z przeciągu tego roku i poprzednich lat spędzonych z Harrym. Naprawdę musiały być wyjątkowe. I kiedy te dziesięć słów pojawiło się w jego głowie był pewien, że są odpowiednie.

      Gdybym był Twoim chłopakiem to nigdy bym Cię nie opuścił.

     
Te słowa wyrażały wszystko co Louis czuł, a raczej miały wyrażać uczucia Harry'ego.

      Zgiął kartkę na pół i schował ją do koperty w której ją otrzymał i całość włożył do kieszeni spodni. Wyszedł z pokoju i ruszył do korytarza. W momencie usłyszał jak jego rodzina wchodzi do domu. Uśmiechnął się na ich widok i czekał, aż wejdą i go zauważą. Pierwsza była mama, która odwzajemniła jego uśmiech. Podeszła do niego i przytuliła mocno do piersi. Przy niej czuł się bezpieczny ale wiedział, że to nie to samo co przy Harrym.

                                                                                     [I would die for you]

      - Kocham cię. - mruknął jej na ucho.

      - Ja ciebie też, skarbie. - odparła po czym ucałowała go we włosy.

      Odsunął się od niej i pozwolił się rozebrać po czym podszedł do ojca. Jego również objął mocno i powiedział, że go kocha. W odpowiedzi dostał zapewnienie o wzajemności. Na koniec przytulił wszystkie cztery siostry, którym również wyznał miłość. A Jay przyglądała mu się z uśmiechem, bo od bardzo dawna nie widziała go w tak dobrym humorze. Jednak ta jej nadzieje, że w końcu będzie lepiej była niepotrzebna. Jej jak i całej reszcie na pewno nie będzie lepiej - kolejny brak bliskiej im osoby. Ale Louisowi na pewno się polepszy, w końcu uwolni się od tego cierpienia i zazna spokoju.

      - Cieszę się, że w końcu masz dobry humor. - pierwsza odezwała się Johannah uśmiechając się ciepło do syna a Louis to odwzajemnił.

      Założył buty i spojrzał na mamę: - Idę do Harry'ego...

      - Tak, oczywiście, kochanie. To zrozumiałe. - odparła po czym podeszła do niego i ucałowała go w czoło. Kiedy odsunęła się od niego mogła zauważyć łzy w jego oczach jednak nic nie powiedziała. Coś, tam głęboko, podpowiadało jej, że lepiej się nie cieszyć, że powinna się obawiać. Ale nie potrafiła się nie uśmiechnąć widząc uśmiech syna pierwszy raz od roku.

      Kolejne Kocham cię wydostało się z ust Louisa i taka sama była odpowiedź. W końcu wyszedł z domu i ruszył na cmentarz. Na dworze było ciepło i słońce świeciło co uznał za dobry znak. Wciąż uśmiechając się szedł powoli nigdzie się nie śpiesząc. Będąc już na miejscu usiadł przy pomniku Harry'ego i spojrzał na jego zdjęcie, z którego uśmiechała się urocza buźka jego męża. Odwzajemnił uśmiech po czym sięgnął do kieszeni spodni i wyjął białą kopertę.

      - Cześć, kochanie. - szepnął do zdjęcia. - Mam coś dla ciebie. Widzisz? - wyjął kartkę z koperty i pomachał nią przed zdjęciem. - Dokończyłem piosenkę. Mam nadzieję, że ty byś tak ją skończył.

      Schował kartkę z powrotem po czym wcisnął ją w szczeliną na nagrobku.

      - Znasz słowa. - uśmiechnął się i potem trwała chwila ciszy. Westchnął głośno zanim ponownie się odezwał: - Pewnie wiesz co zamierzam. - powiedział smutno. - Ale mam nadzieję, że mi to wybaczysz. Bo ja po prostu już bez ciebie nie umiem. Zrozum mnie, Harry. Chyba nie chcesz, żebym tak cierpiał, prawda? - podniósł wzrok na zdjęcie jakby doszukując się odpowiedzi. - Na pewno nie chcesz. - uśmiechnął się. - Więc proszę, pozwól mi. - i wtedy powiał lekki wiaterek, który Louis potraktował jak zgodę.

      Jeszcze długo siedział zanim postanowił wykonać swój plan. Razem z Harrym siedział w ciszy. Już nie potrzebował do niego mówić. Potrzebował jego obecności i czuł się jakby właśnie Harry był obok. Bawił się się obrączką na serdecznym palcu uśmiechając się do siebie. Nie bał się. W tej chwili czuł się naprawdę dobrze i czuł, że to właśnie tego potrzebuje.

      W końcu postanowił już iść.

      - Idę. - mruknął do Harry'ego. - Będzie dobrze, obiecuję. - uśmiechnął się i położył dłoń na zdjęciu na nagrobku i przesunął kciukiem po twarzy Harry'ego. -
 Kocham cię. - szepnął po czym nachylił się i złożył pocałunek na zimnym marmurze. Za chwilę wstał i powoli obrócił się kierując się do wyjścia z cmentarza. Jeszcze obrócił się do nagrobka Harry'ego i posłał mu ciepły uśmiech patrząc na niego z miłością. Był pewien, że Harry też na niego tak patrzy i też się uśmiecha. I czeka na niego.

      Po długiej drodze w końcu dotarł na most Westminsterski. Stanął przy barierce i wspiął się na palce. Wychylił głowę, by spojrzeć w dół i ujrzał zimną, wolno płynącą wodę. Chwilę zastanawiał się co będzie pierwsze; zamarznie czy się utopi? Ale doszedł do wniosku, że to nie pora na takie myślenie i to bez znaczenia co będzie najpierw. Ważne, że przestanie czuć.

      Rozejrzał się dookoła. Nikt nie zwracał na niego uwagi. Przełożył więc jedną nogę przez barierkę. Kocham cię, Harry - powiedział do siebie i chwilę tak czekał. Brał głębokie wdechy, by uspokoić przerażenie. Najwyraźniej czekał za długo, bo usłyszał krzyk najprawdopodobniej skierowany do niego.

      - Ej! Chłopaku, nie rób tego! - i za chwilę młoda kobieta pojawiła się obok niego. Złapała go mocno za ramię i próbowała wciągnąć z powrotem na chodnik.

      -Daj mi w spokój! - odkrzyknął zdenerwowany Louis. Kobieta była silniejsza od niego, bo już po chwili był w jej ramionach.

      - Po słuchaj mnie... - wyczuł jej przyśpieszone bicie serca. - Nie rób tego. Jesteś młody. Wszystko się jakoś ułoży.

      - A co ty tam wiesz. - burknął Louis i już wściekły wyrwał się z jej uścisku. Nawet na nią nie patrzył ale gdyby to zrobił w jej oczach ujrzałby strach i współczucie.

      - Nie rób tego sobie, proszę cię. - błagała go drżącym głosem ale Louis starał się nie zwracać na nią uwagi.

      - Przepraszam. - wymamrotał po czym rzucił się przed siebie do biegu. Słyszał z oddali jak kobieta krzyczy za nim ale ignorował to.

      Będąc już bliżej jezdni zauważył grupkę ludzi stojących po obu stronach ulicy więc stwierdził, że tam muszą być pasy. Czuł jak łzy dopływają do połowy jego policzka a potem znikają. Nie patrząc na światła ani nie zważając na krzyki ludzi wbiegł na ulicę. Nie zrobił nawet dwóch kroków kiedy coś ciężkiego uderzyło go w bok. Louis przeturlał się po masce samochodu i upadł na drugą stronę uderzając niewiarygodnie mocno głową w czarny aswalt. Zdążył tylko zarejestrować masę ludzi zbierając się wokół niego. Przymknął oczy i uśmiechnął się do siebie. To już - pomyślał. Umieram. Powoli przestawał czuć. Już nie był niczego świadomy. Przed oczami pokazał mu się Harry z wyciągniętą do niego dłonią. Zupełnie tak jak wtedy kiedy to on umarł a Louis wychodził ze szpitala. Uśmiechał się do niego zachęcająco. Louis znów się uśmiechnął po czym chwycił jego dłoń ściskając mocno i pozwolił się poprowadzić Harry'emu. Otworzył oczy i wtedy ukazało mu się błękitne niebo. Idę do ciebie, Harry. - pomyślał. I odszedł.

Umarł.